Seriale „Westworld” i „Humans” w zupełnie inny sposób podchodzą do tematyki powstania Sztucznej Inteligencji. Inicjują jednak dyskusję, której za jakiś czas po prostu nie będziemy mogli uniknąć.
Z klasycznych tematów fantastki naukowej niektóre wydają się nieco bardziej abstrakcyjne, jak wizyta Obcych z innej planety, czy zwłaszcza podróże w czasie, o których jeżeli obecnie się jeszcze pisze, to bardziej skupiając się na fiction, niż na science, bo chyba nikt z nas już nie czeka na swój wehikuł czasu.
Inne historie natomiast powolutku, ale nieubłaganie przesuwają się z półek z napisem „fantastyka” na te z tabliczką „non-fiction”. Jakie? Ot, choćby trylogia marsjańska („Czerwony Mars”, „Zielony Mars”, „Błękitny Mars”) Kima Stanleya Robinsona – starania Elona Muska, a także popularność zarówno powieści „Marsjanin” Andy’ego Weira, jak i jej ekranizacji w reżyserii Ridleya Scotta, sprawiły, że temat kolonizacji Czerwonej Planety powrócił na czołówki gazet i do świadomości przeciętnego zjadacza chleba, a wizyta człowieka na Marsie stała się już tylko kwestią czasu.
W nieco dalszej perspektywie pozostaje powstanie Sztucznej Inteligencji, czyli maszyny dorównującej nam lub przewyższającej nas pod względem intelektu. O tym jednak, że to temat traktowany przez naukowców i innowatorów w pełni poważnie świadczą choćby takie publikacje jak książka „Świt robotów. Czy Sztuczna Inteligencja pozbawi nas pracy?” Martina Forda, a także list otwarty naukowców i twórców technologii (m.in. Stephen Hawking, Elon Musk, Steve Wozniak), którzy ostrzegali przed niekontrolowanym wzrostem możliwości SI, podkreślając, że nasze SI muszą robić to, co im każemy.
Może więc żadne z nas nie spotka kosmity ani nie skoczy sobie na chwilę do roku 3200, sprawdzić, czy w telewizji wciąż lecą powtórki „Przyjaciół”, wedle szacunków samych naukowców nie jest wykluczone natomiast, że jeszcze za naszego życia powstanie w pełni świadoma SI (podawana data to mniej więcej połowa tego stulecia).
Pewnie też między innymi ze względu na coraz to nowe doniesienia z pola badań nad SI (YouTube pełen jest fascynujących materiałów z różnych programów badawczych), a także ostrzeżenia samego Stephena Hawkinga, temat Sztucznej Inteligencji nieprzerwanie od lat rozgrzewa wyobraźnię twórców fantastyki.
Na naszych łamach w ostatnich latach drukowaliśmy w końcu między innymi „Malaka” Petera Wattsa (opis tego, jak dron bojowy może zacząć wykształcać preferencje, a w efekcie alternatywne systemy decyzyjne), „Bezszelestnie i bardzo szybko” Catherynne M. Valente (o roli opowieści w kształtowaniu inteligencji), „ARIEC 1.0” Lilian Wheeler (o „relacji” kobiety z systemem informacji drogowej), „Dziś jestem Paulem” Martina L. Shoemakera (o maszynie-opiekunie/towarzyszu człowieka), a także „Uszkodzenie” Davida D. Levine’a oraz „Cykle” Charlesa Yu (o miłości maszyny do człowieka).
Poza „Nową Fantastyką” mogliście zaś na małym ekranie oglądać między innymi „Almost Human”, „Person of Interest” czy „Be Right Back”, a więc świetny odcinek „Black Mirror”, w kinach zaś choćby „Ex Machinę”, „Chappiego” i wspaniałą „Oną” Spike’a Jonzy’ego, za której scenariusz słusznie dostał Oscara.
O klasyce takiej jak „2001: Odyseja kosmiczna”, „Łowca androidów”, „Terminator” czy „AI: Sztuczna Inteligencja” wspominać chyba nie trzeba.
ZANIM ROBOTY SIĘ ZBYNTOWAŁY
Ro 2016 przyniósł nam natomiast dwa nowe seriale, które bardzo szybko wpisały się na listę pozycji obowiązkowych dla każdego, kogo temat SI choćby odlegle interesuje.
Jeden z nich to głośny „Westworld” Jonathana Nolana i Lisy Joy, którzy wzięli na warsztat fabułę filmu „Świat Dzikiego Zachodu” Michaela Crichtona z 1973 roku (szerzej o oryginalne w „NF” 10/16 pisał Andrzej Kaczmarczyk w artykule „Czy androidy śnią o Disneylandzie?”). Trudno ich serial nazwać jednak remake’em czy kontynuacją, bo opowieść idzie tu nową ścieżką, choć założenia początkowe są identyczne: ludzie opracowali maszyny na tyle zaawansowane, że były w stanie nas imitować, po czym zamknęli je w parku rozrywki, gdzie odwiedzający mogli robić z nimi, co im się podobało, do czasu przynajmniej, aż roboty zyskały świadomość i zaczęły krwawo mścić się na swoich oprawcach.
Zanim jednak poleje się krew (ludzka, bo robocie płyny tryskają co chwilę już od pierwszego odcinka), Nolan i Joy przeprowadzą nas, krok po kroku, przez hipotetyczny proces kształtowania się świadomości. W „Westworld” – i za to serial ten trzeba w największym stopniu chwalić – twórcy nie przeskoczyli do razu do skutków, skupiając się na przyczynach, a więc warstwie naukowej. A przecież łatwiej byłoby pokazać rzeź i grozę rodem z „Terminatora”, niż iść ścieżką taką jak Watts w „Malaku”, czyli spróbować nakreślić możliwy proces przejścia od wykonującej polecenia maszyny do maszyny podejmującej w pełni autonomiczne decyzje.
I to jest fascynujące. Kluczem do świadomości, do wykształcenia jakiegoś ja, mają tu być wspomnienia – to jest logiczne, bo przecież podczas gdy maszyna działa dzięki algorytmom, człowiek decyzje podejmuje bazując na doświadczeniu. Jeżeli możemy pamiętać, możemy też tęsknić, cierpieć po stracie, a wreszcie kochać. „Westworld” zadaje również pytanie, czy naprawdę ból symulowany, ale jednak odczuwany, jest inny od bólu autentycznego?
Spójrzcie poza lejącą się litrami krew i niezliczone sceny z golizną (w przypadku robotów akurat bardzo logicznie usprawiedliwioną!), a dostrzeżenie serial, który w zasadzie klasyfikować już trzeba jako hard SF – głównym tematem, mimo efekciarskości, pozostaje tu ścieżka maszyny do świadomości, a więc też pytanie, co czyni człowieka człowiekiem?
I kiedy idealna kopia osiąga taką perfekcję, że staje się nieodróżnialna od oryginału, czyli de facto staje się oryginałem? Czy maszyna, która nie wie, że jest maszyną, czuje zaś i funkcjonuje jak człowiek, zasługuje na ludzkie traktowanie?
Jak u Dicka: skąd mamy wiedzieć, czy my sami jesteśmy prawdziwi?
CODZIENNOŚC Z ROBOTEM
„Humans” produkcji AMC, oparte na szwedzkim serialu „Real Humans”, prezentuje natomiast podejście „Westworld” wspaniale uzupełniające. Bo tak jak produkcja HBO pyta, w jaki sposób maszyna może stać się świadoma, „Humans” skupiają się na zagadnieniu naszej z takimi maszynami koegzystencji. W ogóle życia pośród maszyn, nawet niekoniecznie jeszcze prawdziwego SI, ale jednak stworzonych na nasze podobieństwo – nieco pokracznych, z prostymi reakcjami, brakiem uczuć, symulujących bycie człowiekiem. Bo jeżeli wasze Tamagotchi płaczem potrafiło przekonać Was do jego nakarmienia, to czy zewnętrznie identyczną z człowiekiem maszynę moglibyście traktować jak zwykły toster?
Wiele o tym serialu mówi fakt, że głównymi bohaterami jest rodzina Hawkinsów, zupełnie przeciętna. Jasne, wprawdzie szybko zostają uwikłani w historię Leo i związanych z nim wyjątkowych, bo świadomych robotów, przede wszystkim jednak Hawkinsowie mają nam pokazać, jak zaawansowane maszyny-pomocnicy mogą wpłynąć na naszą codzienność.
Bo w „Humans” wątki sensacyjne są obecne, ustępują jednak poruszającej opowieści o zapracowanej matce, która widzi, jak nigdy nie męczący się i zawsze obecny przy dzieciach robot wypycha ją z ich życia. Albo wątkowi skonfundowanego Toby’ego, który w atrakcyjnym robocie, Anicie, się zadurza – ewidentnie młodsze pokolenie jest tu bardziej postępowe i tak jak dorośli traktują robota z rezerwą, tak dzieci płynnie przechodzą do traktowania Anity niczym członka rodziny i w zasadzie obdarzają robota statusem człowieka.
Przede wszystkim w „Humans” docenić trzeba jednak realizm, a nawet wręcz lekki optymizm jeżeli chodzi o ewentualne pojawienie się Sztucznej Inteligencji w naszym życiu. Bo scenarzyści idą tu nieco wbrew trendom, wedle których każde SI musi dojść do wniosku, że ludzi trzeba wytępić, pokazując wiele ścieżek (tę wojenną reprezentuje Niska, Hawkinsowie zaś skrajnie inną), w tym zwyczajną koegzystencję i pełną akceptację.
Bo czy zakładanie, że jedną z pierwszych myśli świadomej maszyny, szybszej, silniejszej i inteligentniejszej od nas, będzie zgładzenie ludzkości, to nie tyle realistyczne podejście do tej sprawy, co projektowanie na SI własnych o nas samych wyobrażeń? Pomyślcie: większość dzieł SF opisuje, że gdy powstanie inteligencja przewyższająca ludzką, to zdecyduje ona o tym, że człowiek to szkodnik. Czy nie jesteśmy dla siebie zbyt surowi? „Humans” cieszy więc, bo wreszcie dostajemy fabułę pokazującą wiele alternatyw, łączącą wątki pesymistyczne z optymistycznymi, bez wskazywania (na chwilę obecną), który będzie bardziej prawdopodobny. Zamiast odrzucać SI jako zagrożenie niemalże z definicji, zaczynamy wyobrażać sobie wspólną koegzystencję, analizujemy, jak w zbudowanym na nasze podobieństwo robocie sami będziemy się przeglądać. Tę ostatnią kwestię podejmuje zresztą i „Westworld”.
Artykuł pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Nowa Fantastyka”.