Ian McEwan i Kazuo Ishiguro wkroczyli na pole fantastyki naukowej z pozycji autorów niefantastycznych. Ich powieści, odpowiednio „Maszyny takie jak ja” i „Klara i słońce”, to klasyczne dla gatunku historie, które są bardzo niegatunkowe.
Chyba każdy miłośnik i każda miłośniczka fantastyki naukowej, gdy sięga po wizje autorów i autorek sprzed lat, ma wrażenie, że żyje w przyszłości. Wiele technologii, które dziś traktujemy jak coś równie ekscytującego co podgrzewający wodę czajnik, dla ludzi sprzed kilku dekad czy stu lat byłoby niczym magia. Wideorozmowy były kiedyś jednym z futurystycznych elementów „Star Treka”, tymczasem my obecnie już tylko narzekamy na kolejne spotkania robocze na Zoomie. Mamy autonomiczne samochody, Internet, GMO, a zaraz, za chwilę, za kilka lat zobaczymy jak człowiek staje na Marsie…
Fantastyka, drodzy bracia i siostry w tym gatunku, nie należy już więc do nas. Ona dzieje się wszędzie wokół. Fantastyka staje się rzeczywistością, tzw. realem – nie dziw więc, że za bary z tematami dotychczas zarezerwowanymi dla nas i „naszych” autorów i autorek biorą się realiści.
Pisarza-fantastę od pisarza-realisty zwykle dzieli kwestia perspektywy. Fantaści tworzą całe światy i nawet fabuły skupione wokół pojedynczych bohaterów często jako stawkę mają losy świata lub choćby jego znacznego wycinka. Realiści z kolei zachęcają nas, byśmy zajrzeli przez dziurkę od klucza, podglądali życie konkretnych osób, w pełnym spektrum ich mniej lub bardziej przeciętnej codzienności, która jednak zazwyczaj nie uwzględnia ratowania Ziemi. Bardziej obrazowo: realiści wrzucają kamień do małego pojemnika i obserwują fale, a fantaści preferują uderzające w oceany komety i ochoczo rzucają się w analizy globalnych skutków takich katastrof.

TRÓJKĄT Z ROBOTEM
Do obrazu realisty pasuje Ian McEwan ze swoją powieścią „Maszyny takie jak ja”. Brytyjski pisarz (najbardziej znany dzięki powieściom „Pokuta” oraz „Amsterdam”) wziął element z fantastyki naukowej, czyli sztuczną inteligencję, a następnie umieścił go w świecie prozy realistycznej – ograniczonym w dużej mierze do jednego mieszkania gdzieś w Londynie, do historii dwojga ludzi. Akcja zostaje umieszczona w alternatywnych latach 80. ubiegłego wieku, w Wielkiej Brytanii przodującej w naukach komputerowych, których rozwój zawdzięcza się dorobkowi Alana Turinga, tu dożywającego sędziwego wieku jako człowiek szanowany i podziwiany. W tle przewija się również wątek alternatywnej ścieżki politycznej kraju, na którą pcha Brytanię porażka w wojnie o Falklandy-Malwiny. Tak naprawdę jednak „Maszyny…” to przede wszystkim kameralna historia miłosna, rozgrywana niestandardowo, bo jakby odarta z romantyzmu, a mimo to poruszająca, ostatecznie przekształcająca się w opowieść o intymności, ale i pragnieniu rodziny. Gdzieś w tle przewijają się urywki informacji o Turingu (który nawet pojawia się w powieści osobiście, w kilku krótkich scenach) czy rządach Margaret Thatcher, ale ich wpływ na fabułę jest w zasadzie żaden. Bo koniec końców, jak pisałem, to po prostu historia miłosna. Tyle, że w tę konkretną wmieszał się Adam, który jest maszyną.
Adam, czyli sztuczna inteligencja, tu w formie w zasadzie idealnej kopii człowieka, zarówno w aspekcie fizycznym, jak i psychicznym, to w powieści Iana McEwana artefakt, który z tego świata nie wynika. Niby wiemy, że wspomniane alternatywne losy Turinga wpłynęły na skok technologiczny na Wyspach, wciąż natomiast maszyna taka jak Adam do tej Brytanii po prostu nie pasuje. Wprawne oko miłośników i miłośniczek fantastyki naukowej szybko zauważy dziury w kreacji McEwana, który wprowadza zaawansowane SI jako gadżet, który może kupić każdy, i który kosztuje mniej więcej tyle, co dobre auto (nieco ponad 80 tys. funtów), ale zapomina dobudować tej technologii tło (gdzie wcześniejsze, bardziej prymitywne SI, jak choćby już istniejące i powszechnie wykorzystywane przez nas tzw. miękkie sztuczne inteligencje? Adam jest niczym Homo sapiens, który pojawił się znikąd i nie ma śladu po jego ewolucyjnych przodkach) i konsekwencje (ten niesamowity gadżet, sztuczny człowiek, mimo „przystępnej” ceny rozchodzi się w ilości kilkudziesięciu sztuk, jakby świata nie interesowały osobiste SI…). Kluczowym dla zrozumienia podejścia McEwana do swojego świata wydaje się motyw Adama grającego na giełdzie, gdzie odnosi szybkie i spektakularne sukcesy, wykorzystując swoje potężne moce obliczeniowe SI. Tyle że… skoro jakaś firma produkuje SI tak tanie jak Adam, jak to możliwe, że ani grający na giełdzie jego właściciel, Charlie, ani sam Adam nie „zmagają” się tam z innymi sztucznymi inteligencjami? Znów – przecież to już się dzieje w realnym świecie, choć są to miękkie SI; z pewnością stąd McEwan czerpał inspiracje do tych scen.
„Maszyny takie jak ja” to więc baśń technologiczna. Jego Adam to domek czarownicy w środku zwyczajnego lasu, magiczny ołówek znaleziony przez normalnego chłopca – artefakt mogący radykalnie zmieniać świat, ale z niego niewynikający.

SZTUCZNA PRZYJACIÓŁKA
Oba podejścia, fantasty i realisty, łączy noblista Kazuo Ishiguro. W ukazującej się właśnie powieści „Klara i słońce” Brytyjczyk japońskiego pochodzenia podobnie jak McEwan sięga po sztuczną inteligencję, podobnie ogranicza swoją opowieść do perypetii kilkorga ludzi, w zasadzie matki, córki i kilku najbliższych im osób, ale już nie tak jak w „Maszynach takich jak ja”, u Ishiguro tytułowa Klara, a więc SI, jak najbardziej wynika ze świata, a świat zmienia się pod wpływem jej i jej „pobratymców”. Wprawdzie większość czasu spędzamy w powieści bardzo blisko Klary, czyli najpierw na wystawie sklepu ze Sztucznymi Przyjaciółmi, a potem w domu nastolatki imieniem Josie, której maszyna ma pomóc nie być samotną, niemniej świat zewnętrzny nieustannie „wlewa” się w tę kameralną codzienność. U Ishiguro maszyny zabrały ludziom posady, wywracając rynek do góry nogami. Sztuczni Przyjaciele to technologia powszechna, komercyjnie rozwijana i ulepszana, tak że funkcjonują różne modele. Mało tego, świat „Klary…” jest jeszcze bardziej fantastyczny, bo oprócz SI mamy edycje genowe umożliwiające „ulepszanie” dzieci, co dzieje się na skalę tak dużą, że tylko bardzo nieliczne uczelnie wyższe, w bardzo ograniczonym zakresie w ogóle chcą przyjmować w swoje szeregi dzieci, które są „nieskorygowane”. Ewidentnie więc noblista myślał o powieściowym świecie w „skali” fantastów. A mimo to…
„Klara i słońce” to również baśń technologiczna. Nie jest to opowieść snuta z rygorem fantastyki naukowej (choć, jak pisałem, Ishiguro włożył tu wysiłek kreacyjny niczym twórca SF), nie stanowi ona medytacji nad skutkami pojawienia się SI w naszym życiu. O tym, co u fantastów stanowiłoby serce opowieści, o zmianach świata przez technologię, Kazuo Ishiguro wspomina mimochodem, w tle, jak ktoś machinalnie opowiadający małżonkowi jak minął dzień (podobnie podszedł do klonów w „Nie opuszczaj mnie”). Sercem powieści jest Klara, opisywana nie tyle jako SI, co sztuczny człowiek, czysty, nieskażony, do głębi dobry. Jej historia to opowieść o całkowitej bezinteresowności, o bezgranicznym oddaniu, oraz o zapłacie, jaką ludzie rekompensują taką służbę. Klara jest tu piękna swoim altruizmem, spełnieniem poprzez dążenie do radości innych, w czym zresztą przewyższa ostatecznie ludzi, których tak bardzo – na swój sposób – kochała.
FANTASTYKA JAKO ŚRODEK, NIE CEL
Metody McEwana i Ishiguro mogą wydawać się nam, fantastom i fantastkom, obce. Możemy widzieć w tych realistach kogoś, kto wyważa już dawno otwarte drzwi (zwłaszcza „Maszyny…” kolejno odhaczają tematy od lat przerabiane w kontekście SI, od wspomnianego grania na giełdzie, przez autonomiczne auta, sztukę tworzoną przez maszyny, po relacje intymne z takimi „gadżetami”). Paradoksalnie jednak, zarówno „Maszyny takie jak ja”, jak i „Klara i słońce” to historie wykorzystujące pewną utartą fantastyczną sztuczkę – wprowadzenie do opowieści zewnętrznego, osobnego od ludzi obserwatora, którego perspektywa/ingerencja najwięcej mówi nam nie o nim, ale o człowieku. Przecież po to fantastyce naukowej najczęściej są Obcy – jako punkt odniesienia. I właśnie to robi McEwan, wprowadzając między Charliego i Mirandę wycofanego, do bólu logicznego, ale i neutralnego Adama, jako pionka w ich rozgrywce. To robi Ishiguro, opisujący nam Josie, jej Matkę i Ricka słowami niewinnej i dobrej Klary. Sztuczna Inteligencja staje się nowym lustrem, w którym możemy się przeglądać.
To fantastyka naukowa inna od „gatunkowej”, a więc tworzonej ze świadomością tego, co było wcześniej, zgodnie z rygorami wynikającymi ze znajomości specyficznej grupy docelowej, posiadającej określone wymagania, zwłaszcza co do warstwy S w SF. Są przez to takie powieści mniej oczywistymi, może nawet tworzonymi z większą dozą „wolności” – taki McEwan wziął z SI to, czego potrzebował, nie trawiąc sił twórczych na aspekty tego elementu fabularnego, które go nie interesowały; świadoma ignorancja.
Gdy myśli się o takiej fantastyce, do głowy sama przychodzi „Droga” Cormaca McCarthy’ego, która już na zawsze pozostanie przykładem arcydzieła fantastyki pisanego z absolutnym brakiem świadomości, a nawet wręcz wyparciem fantastyczności. Oto świat po apokalipsie, która dla autora nie była dość interesująca, by w jakikolwiek sposób ją określić. Świat się skończył i kropka – oto reperkusje dla tych, którzy przetrwali. A u McEwana: sztuczna inteligencja istnieje obok nas i koniec; nieważne, skąd się wzięła – a teraz przyjrzymy się sobie tą nową parą (sztucznych) oczu.
Efekty bywają różne. „Maszyny takie jak ja” łatwo mi wyobrazić sobie bez Adama, bez całej tej otoczki alternatywnej Wielkiej Brytanii, bo Charlie i Miranda są doskonale zajmujący sami w sobie, a opowieść o tym, jak ostatecznie tworzą rodzinę, jest silniejsza od wszystkiego, co wyczynia Adam. Natomiast Ishiguro odnalazł w sztucznej Klarze ujmujące pokłady człowieczeństwa, poruszające czystością intencji, niemożliwą u człowieka, bo nikt nie jest aż tak bezinteresowny. To nawet nieco zabawne, że najwięcej podczas lektury czujemy do tej jednej postaci, co do której mamy pewność, że jest maszyną i sama może tylko symulować uczucia.
Kazuo Ishiguro, Klara i słońce Tłum. Andrzej Szulc
Ian McEwan, Maszyny takie jak ja Tłum. Andrzej Szulc
Artykuł pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Nowa Fantastyka”.