11 września 2001 roku, kiedy w wyniku zamachu terrorystycznego runęły wieże World Trade Center w Nowym Jorku, był przełomowym momentem w najnowszych dziejach świata. Atak Al-Kaidy utrwalił podziały na tle religijnym, zasiał strach w sercach obywateli cieszącego się pokojem Zachodu i uwikłał jego kraje w trwający ponad dekadę konflikt na Dalekim Wschodzie. Osama bin Laden został jednak w końcu zabity, wojska Amerykanów i ich sprzymierzeńców powoli wycofują się z Afganistanu, i choć zagrożenie wciąż jest realne, pisarze Lavie Tidhar i Matt Ruff uznali, że minęło wystarczająco dużo czasu, aby najgroźniejszego terrorystę w dziejach uczynić bohaterem literackim.
Bin Laden to fikcja
O Osamie bin Ladenie świat usłyszał w 1998 roku, kiedy przed ambasadami Stanów Zjednoczonych w stolicach Tanzanii i Kenii eksplodowały wypchane materiałami wybuchowymi ciężarówki. Zginęły setki ludzi, przywódca Al-Kaidy trafił na listę dziesięciu najbardziej poszukiwanych przez FBI przestępców, a dla Laviego Tidhara, późniejszego autora powieści „Osama”, był to pierwszy w życiu epizod w dziwny sposób łączący go z islamskimi terrorystami. W Nairobi zatrzymał się w tym samym hotelu, co agenci Al-Kaidy. Był w Dar es Saalam, gdy wybuchała wspomniana ciężarówka. W 2004 roku wraz z żoną ledwie uniknęli zamachów bombowych na Półwyspie Synaj, rok później tylko przez przypadek nie było ich na stacji King’s Cross, gdy eksplodowały ładunki w metrze i w autobusie.
Wszystko to Tidhar zrelacjonował w opublikowanym w 2006 opowiadaniu „My Travels with Al-Qaeda”, a pięć lat później wrócił do tematu terrorystów w powieści „Osama”. Opisał w niej świat, w którym 11 września jest zwykłym dniem, Ameryka nie toczy na Dalekim Wschodzie wojny z terroryzmem, Al-Kaida nie istnieje, a bin Laden to fikcyjny bohater serii tanich powieści sensacyjnych. Wciąż jest obiektem polowania, jednak jego tropem nie podążają CIA czy FBI, a prywatny detektyw Joe, wynajęty przez pewną kobietę, aby znalazł tajemniczego autora serii książek z terrorystą na okładce, Mike’a Longshotta.
„Osama” to dobra, ale dziwna powieść, bardzo w stylu Philipa K. Dicka, gdzie największą zagadką do rozwikłania jest sam świat. Nasza rzeczywistość, przywoływana w postaci cytatów z książek Longshotta (bardzo szczegółowych relacji, niemalże raportów z miejsc zamachów) miesza się z literacką fikcją, gdzie de Gaulle zmarł w 1944 roku, prezydentem Francji został Antoine de Saint-Exupéry, a miłośnicy powieści o bin Ladenie zbierają się na OsamaConie – festiwalu, w czasie którego uczestniczą w panelowych dyskusjach o swoim ulubionym bohaterze i zaczytują się w „Osama Gazette”.
Po co to wszystko? W momencie, gdy to nasz świat staje się tym fikcyjnym, zaczyna podlegać innym prawom oceny, jesteśmy w stanie wyłączyć emocje i kierować się wyłącznie logiką. Zastanowił się nad wszystkimi opisanymi w powieściach zamachami. Gdyby zsumować wszystkich rannych i zabitych, nadal byłoby ich mniej niż ofiar wypadków drogowych, ginących przez miesiąc w jednym tylko mieście. W tej wojnie musiało więc chodzić o strach, a nie o liczbę leżących na ziemi ciał.
To była wojna narracyjna, opowieść o wojnie, rozrastająca się w miarę opowiadania. Czytelnicy powieści o Osamie nabierali do opisywanych w nich wydarzeń dystansu, niczym historycy, którzy po kilku stuleciach spojrzą wstecz na te wydarzenia i będą starali się zrozumieć ich wszystkie aspekty. …reprezentuje świeżość i ożywczą witalność hord barbarzyńców wdzierających się na mury Rzymu… zauważali. …to odnowienie energii społecznej, poprzedzająca odrodzenie destrukcja…, dodawali. Tidhar, choć w żadnym miejscu nie usprawiedliwia terrorystów, zwraca uwagę na relatywizm oceny: …tylko czy to zbrodnie, czy działania wojenne?, pyta jeden z bohaterów. Zależy od tego, kto o nich opowiada…, pada odpowiedź.
Izrael ze stolicą w Berlinie Jeszcze dalej zarówno w kreacji wizji alternatywnej historii, jak i ocenie działań terrorystów posunął się Matt Ruff w powieści „Miraż”. Podobnie jak w „Osamie”, i tutaj 11 września jest dniem jak każdy inny. Nie znaczy to jednak, że Światowe Centrum Handlu nie zostało zaatakowane przez zamachowców-samobójców.
Różnica polega na tym, że miało to miejsce 9 listopada 2001 roku (gra liczb, gdzie 9/11 zostało zastąpione 11/9), siedziba WTC znajdowała się natomiast w wieżach Eufrat i Tygrys w Bagdadzie. Bagdadzie, czyli drugiej po Kairze najważniejszej aglomeracji w Zjednoczonych Państwach Arabskich – federalnej republice konstytucyjnej, w której skład wchodzą 22 państwa – powstałych na zgliszczach Ligi Państw Arabskich, zjednoczonej pod koniec XIX wieku w walce z imperium osmańskim.
To kraje arabskie wzniosły się ponad podziały i utworzyły światowe supermocarstwo, podczas gdy Ameryka Północna pozostała targana konfliktem między Chrześcijańskimi Stanami Ameryki a Ewangelicką Republiką Teksasu (w której działała CIA – Chrześcijańska Agencja Wywiadowcza), w którą wmieszano niezawisłe królestwa Missisipi i Luizjany oraz Zielonoświątkowe Śródlądzie Gilead, Mormonów i plemiona Gór Skalistych.
W skrócie: Ruff odwrócił świat i jego historię niczym w krzywym zwierciadle. W tej wersji wydarzeń II wojnę światową zakończyła interwencja ZPA, które dokonały desantu na południowe plaże Francji, a w 1945 roku zrzuciły bombę atomową na Tokio. W grudniu 1946 roku pojmanego Adolfa Hitlera stracono w Norymberdze, w wyniku powojennych ustaleń Polska nie graniczyła już natomiast z Niemcami, a z… Izraelem – terytorium III Rzeszy zostało podzielone na dwa państwa: chrześcijańskie i żydowskie. Przesłanie „Mirażu” jest więc jasne: islam nie jest złą, podburzającą do nienawiści religią.
W innych warunkach historycznych to chrześcijańscy fanatycy mogliby dokonać podobnych zamachów, o które dziś oskarża się terrorystów z Al-Kaidy. Matt Ruff wyraźnie potępia więc nie konkretną religię (de facto takie odwrócenie to postawienie ich na równi), a sam fanatyzm. Idąc dalej tym tokiem rozumowania – zniszczenie WTC to nie wina muzułmanów, a grupy ludzi owładniętych nienawiścią, która mogłaby się wywodzić z każdego kręgu kulturalnego.
Należy jednak dodać, że pisarz nie posunął się tak daleko, by wybielić postacie Osamy bin Ladena (w tej wersji – senatora Arabii, szefa komisji wywiadowczej) i Saddama Husajna (tutaj działacz związkowy, filantrop, autor książek sensacyjnych), którzy i w tej wersji rzeczywistości pozostali bezwzględnymi mordercami. Być może nie postawił tego ostatniego kroku bojąc się jak czytelnicy, zwłaszcza zaś wydawcy zareagowaliby na książkę, w której najgroźniejszy terrorysta świata jest postacią pozytywną.
Sympatyczny terrorysta Obecnie „Osama” i „Miraż” Matta Ruffa to dowody na to, że temat nieco okrzepł, a śmierć bin Ladena w pewnym sensie zamknęła ten rozdział historii. Jeszcze w 2007 roku uznany Amerykański pisarz Norman Spinrad miał problem z wydaniem powieści „Osama the Gun”, wedle jego przypuszczeń odrzucanej z powodów politycznych (jeden z redaktorów odpisał mu, że żaden amerykański wydawca nie tknie takiej książki). To osadzona w niezbyt odległej przyszłości opowieść o Synach Osamy – idealistycznych spadkobiercach zmarłego przywódcy Al-Kaidy, którzy z pomocą pieniędzy pochodzących z handlu ropą naftową i irańskiego atomowego arsenału ustanawiają swój własny kalifat.
Cała kontrowersja polega na tym, że główny bohater, również Osama, również islamski terrorysta, przedstawiony jest w taki sposób, abyśmy z nim sympatyzowali. Chciałem, aby czytelnik nienawidził grzechu, ale pokochał grzesznika, wyjaśniał Spinrad. Powieść powstała jako odpowiedź na utożsamianie islamu z jego radykalnymi odłamami, a Arabów z terrorystami, autor uznał, że konieczne jest przedstawienie obcego nam sumienia dżihadisty tak, aby pojawiła się jakaś płaszczyzna zrozumienia.
Ostatecznie książka ukazała się we francuskim tłumaczeniu, w wersji anglojęzycznej dostępna była jako e-book (liczba ściągnięć sięgnęła ponoć 40 000). Niedawno Spinrad poinformował, zaś że po tylu latach czekania w końcu prawa do publikacji na terenie Stanów Zjednoczonych nabyło wydawnictwo Tor.
Tymczasem ani publikacja powieści Tidhara w 2011 roku, ani Ruffa rok później nie spotkały się z żadnymi protestami, czy choćby wyraźnymi głosami oburzenia, a przecież zwłaszcza „Osama” zawiera kilka co najmniej kontrowersyjnych tez. Najwidoczniej w dwanaście lat po 11 września 2001 nadszedł już czas, gdy dopuszczalna jest obiektywna dyskusja o tamtych wydarzeniach, a literatura występuje tu w roli awangardy.
Artykuł pierwotnie ukazał się w serwisie newsweek.pl.