Piotr Zawada: Wydałeś już jedną powieść i zbiór opowiadań. Kolejny, zatytułowany „Bestia najgorsza”, ma premierę siódmego kwietnia. No to jak to z Tobą jest? Czujesz się bardziej publicystą, redaktorem czy pisarzem? Jest w ogóle sens to różnicować? Czy jedno usprawnia drugie, czy bardziej przeszkadza? I kto redaguje Twoje teksty?
Michał Cetnarowski: Who watches the watchmen, no tak. Choć tu sprawa jest stosunkowo prosta. „Labirynty” redagował Sławek Spasiewicz, z którym zresztą pracowaliśmy także nad „Cyberpunkiem” z antologii jego i Emila Strzeszewskiego „Rok po końcu świata”. Ale od „I duszy mojej” czuwa nade mną nieoceniona Kasia Sienkiewicz-Kosik, szefowa Powergraphu prowadzonego razem z mężem Rafałem. Zdaje się, że na początku faktycznie mieliśmy obawy: Kasia – czy nie będę za bardzo kręcił nosem na jej propozycje, ja – że będę za bardzo kręcił nosem na jej propozycje, i co wtedy…? A potem zobaczyłem zredagowany tekst „I duszy mojej”, wycałowałem Kasię po łapkach i zaakceptowałem, co było do zaakceptowania. Z tym że taka praca to nie jest przecież nigdy „konieczność akceptacji narzuconych zmian” – o tekście się dyskutuje, słucha cudzych argumentów, na koleżeńskiej stopie broni swoich racji. Kasia wykazała się wielką elastycznością i umiejętnością dyplomacji; redakcja to zawsze jest w połowie psychologia, a dopiero potem praca na języku.
Z „Bestią najgorszą” było podobnie, tylko bardziej – ponieważ te teksty są dużo mocniej „zawieszone na języku”. W „I duszy mojej” starałem się pisać „półprzezroczystą” frazą kingowską, bo punktem referencyjnym książki była tradycja psychologizującego horroru amerykańskiego; w „Bestii” tych odwołań i inspiracji jest więcej i nie są tak oczywiste. Na potrzeby tej pracy ukułem sobie zresztą podręczną metaforę: autor i jego tekst są jak ciasto drożdżowe, redaktor – jak foremka, która próbuje wziąć je w karby. Ciasto zawsze chce wykipieć; foremka – narzucić swoją, no właśnie, formę. Co ma o tyle dobrą stronę, że na punktach styku język pracuje najmocniej, przesuwa granice słownikowej poprawności, żyje, kipi, otwiera się na „nowe standardy”. Papierkiem lakmusowym takiej roboty jest, jak to wybrzmi w praktyce, jakie efekty może wywołać w czytelniku, czy w miarę precyzyjnie przekazuje to, co miało zostać przekazane.