Marcin Zwierzchowski: Ostatni odcinek piątego sezonu poświęcony był autorytarnym rządom w Europie. Bohaterami byli Putin, a także jego dobry przyjaciel, Victor Orban. Czy po tego typu materiałach otrzymujesz jakieś wiadomości zwrotne od przedstawicieli tych rządów, może jakieś sprostowania czy protesty?
John Oliver: Nie. Mam jednak świadomość, że zapewne są kraje, których raczej nie powinienem odwiedzać. I co roku ta lista się rozszerza. Gdzieś na samym początku programu nakręciliśmy na przykład materiał o tajlandzkiej rodzinie królewskiej, łamiąc tym prawo lèse majesté (surowo karzącego m.in. naśmiewanie się z członków rodziny królewskiej – przyp. red.), zakładam więc, że albo nie powinienem, albo wręcz nie wolno mi lecieć do Tajlandii. Takich miejsc jest więcej, strzelam, że choćby Duterte z Filipin nie jest moim fanem.
Ile więc było prawdy w twoim zdenerwowaniu, gdy wybrałeś się do Moskwy, by przeprowadzić wywiad z Edwardem Snowdenem, a ile z tego było na pokaz, dla rozrywki widzów?
Cóż, wywiad był przeprowadzany w budynku vis a vis starej siedziby KGB, co było z naszej strony sporym niedopatrzeniem (śmiech). Ale też doskonale wiedzieliśmy, że w pokoju jest podsłuch i ktoś śledzi to, co robimy. Dodatkowo w hotelu panowała napięta atmosfera, obsługa była wyraźnie poddenerwowana. To było bardzo intensywne trzydzieści sześć godzin.
Nie sądzisz jednak, że i teraz możesz być podsłuchiwany?
Nie, tu raczej nie. Gdy jednak jest się w Moskwie i rezerwuje się, jak my, apartament w jednym z bardziej znanych hoteli – a potrzebowaliśmy takiego, by w czasie nagrania pomieściła się w nim cała ekipa – można śmiało zakładać, że takie pokoje są pełne aparatury podsłuchującej.
Odwagi odmówić ci nie sposób – nie raz brałeś na celownik ludzi, których raczej nie powinno się drażnić.
Jest coś niezwykle przyjemnego w świadomości, że podniosło się ciśnienie komuś, kto myśli, że jest tak potężny, że aż niezniszczalny. Moc irytowania takich ludzi to coś wspaniałego.
Tak było z Ramzanem Kadyrowem – okropnym człowiekiem. Przed laty zrobiliśmy materiał, w którym zaleźliśmy mu za skórę, wspominając o tym, że zaginął mu kot. Wiedzieliśmy, że Kadyrow jest aktywnym instagramerem, więc zachęcaliśmy ludzi, by zamieszczali fotki z kotami i pytali go, czy to jego zwierzak (śmiech).
Wyraźnie był tym bardziej poirytowany, niż powinien był być. Zaleźliśmy mu za skórę, co daje tylko maleńką satysfakcję, ale jednak jest przyjemnym pomyśleć, że ten gość nie jest niedotykalny.
Przyznałeś, że niespecjalnie lubisz pokazywać się w telewizji. Dlaczego więc to robisz?
Dla mnie dobrą stroną obecnej sytuacji jest fakt, że mam kontrolę i robię taki program, jakim chcę, by był. Sam zbudowałem zespół i też razem o wszystkim decydujemy, co jest łatwe w miejscu takim jak to (HBO – przyp. red.), gdzie niespecjalnie zwraca się na ciebie uwagę. A przynajmniej nikt nie wtrąca się w naszą pracę. Nie ma też żadnych wpływów świata reklamy, co jest olbrzymią zaletą.
Niekoniecznie jednak sądzę, że jestem najlepszym wyborem, jeżeli chodzi o bycie twarzą tego wszystkiego. Lubię być kanałem, przez który prezentowana jest praca całego zespołu. Naprawdę lubię robić ten program. Nie cierpię tylko wszystkiego wokół.
Bywa też nieprzyjemnie. Gdy paczki z bombami trafiały do kolejnych instytucji i osób kojarzonych jako przeciwnicy Trumpa, obawiałeś się o siebie?
Niesamowite były reakcje ludzi, i to te już pierwszego dnia, gdy dopiero co podano wiadomość o bombie wysłanej do CNN. Ja i mój zespół śledziliśmy rozwój wydarzeń, pracując nad kolejnym odcinkiem programu. I gdy potem wracałem do domu zaczepił mnie jakiś facet i zapytał: „Gdzie twoja bomba? Czujesz się pominięty?” A przecież one wtedy wciąż docierały do ludzi!
Nic to, myślę sobie, to tylko jeden gość. Tymczasem jakieś pięć minut później zatrzymuje się obok mnie auto i jego kierowca mówi do mnie: „Czas tyka, tik-tak. Sprawdzałeś pocztę?”. Tak więc, kurde, żartowaliśmy sobie z tego w momencie, gdy atak na tych ludzi wciąż trwał (śmiech).
Nowojorskie poczucie humoru?
Tak. Ale tak naprawdę to było poruszające. Bo jednak trochę się martwiłem – w końcu istniało niezerowe prawdopodobieństwo, że byłem gdzieś na tej liście, więc to była kwestia tego, czy zamachowiec dotrze do mojego nazwiska, zanim zatrzymają go służby. Tak więc poruszyło mnie to, że ludzie byli w stanie z tego żartować, ponieważ choć trochę rozładowało to (żeby nie powiedzieć – rozbroiło) sytuację. Moja żona była przerażona, ale we nie odezwała się brytyjskość i naśmiewanie się z tego autentycznie pomogło.
Twój program potrafi silnie rezonować, jak choćby wtedy, gdy tylko wspomniałeś o Jarosławie Kaczyńskim, co podały niemalże wszystkie media w Polsce. Czujesz odpowiedzialność? Jak, mając świadomość międzynarodowego dotarcia, decydujecie, którym tematom poświęcić czas na wizji?
Nie czuję odpowiedzialności. Jestem jednak świadom tego, jak daleko dociera nasz program. To trudne, bo w pewnym sensie tworzymy dla dwóch widowni: międzynarodowej i amerykańskiej. Niekiedy ci drudzy nie posiadają żadnej wiedzy na dany temat, zaczynamy więc z nimi od podstaw. W materiale o wyborach w Meksyku bawiliśmy się tym trochę, pytając widzów, kto jest przywódcą tego kraju, pokazując różne zdjęcia. To takie przekomarzanie się, bo Amerykanie powinni być żywo zainteresowani wyborami za swoją południową granicą. I mamy świadomość, że przez pierwsze powiedzmy sześć minut takiego odcinka widz w Meksyku czuje, jakbyśmy powtarzali oczywistości; w końcu on tam, kurde, mieszka.
Mając na uwadze tę widownie, każdorazowo pracujemy z lokalnymi dziennikarzami, by być pewnym, że z ich perspektywy tworzymy rzetelny program.
Twój program produkuje HBO, dzięki kanałowi na YouTube, gdzie regularnie ukazują się materiały, dociera jednak znacznie szerzej. Docierasz więc i do młodszego pokolenia.
Bardzo mnie to cieszy. Choć zdarza się, że bywa to problematyczne. Na przykład przed wyborami w Brazylii w aplikacji WhatsApp krążył wycinek z naszego materiału o Bolsonaro, gdzie generalnie mówiliśmy jakim jest okropnym człowiekiem. Do tego fragmentu wzięto natomiast tylko to, co mówiliśmy o wcześniejszych problemach Brazylii, o nieufności do partii rządzącej i o tym, dlaczego populista pokroju Bolsonaro może być dla wyborców atrakcyjny – cięli zaraz przed tym, jak zajmowaliśmy się nim samym. I to krążyło, my zaś nie mogliśmy nic zrobić. To było bardzo frustrujące – albo ktoś z obozu Bolsonaro albo jakiś jego zwolennik poszatkował nasz program tak, by wyglądało to, jakbyśmy wskazywali go jako rozwiązanie problemów Brazylii, podczas gdy my mówiliśmy coś odwrotnego.
Powoli zbliżają się kolejne wybory w Stanach, a choć twój program nie bierze strony w sporach politycznych…
Uważam, że Trump jest okropnym prezydentem.
Właśnie. Czujesz presję, by spróbować zadziałać, by nie doszło do reelekcji?
Nie sądzę, by było cokolwiek, co moglibyśmy zrobić, żeby temu zapobiec. Przed poprzednimi wyborami przygotowaliśmy długi materiał, w którym tłumaczyliśmy, dlaczego nikt nie powinien na niego głosować, co jak widać nie zadziałało. Nie mamy takiego wpływu na wyborców. Co nie oznacza jednak, że nie warto mówić takich rzeczy. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie kogoś gorszego od Trumpa, jeżeli chodzi o bycie prezydentem. Niestety, nim właśnie obecnie jest.
Jako Brytyjczyk mieszkający w Stanach, jak zareagowałeś na głosowanie za Brexitem?
Smutkiem. Ale też myślą, że zamieszanie wokół tego wystawi na uwagę świata oblicze Wielkiej Brytanii, któremu lepiej byłoby, gdyby nikt się nie przyglądał.
Poza tym niewiele wcześniej na świat przyszedł mój syn, i pamiętam, że byłem strasznie podekscytowany tym, ile będzie miał możliwości – będzie miał europejski paszport. Moja młodsza siostra zaraz po studiach wyjechała pracować do Paryża tylko dlatego, że chciała zmiany scenerii. Zatrudniła się tam w piekarni, gdzie stwierdziła, że kocha gotować – i obecnie pracuje w restauracji w Nowy Jorku.
Wszystko to było możliwe tylko dlatego, że w ramach Unii Europejskiej miała swobodę podróżowania i pracy gdziekolwiek chciała. To olbrzymi przywilej! I po narodzinach synka myślałem sobie, że jak wspaniałym będzie dla niego, że będzie miał możliwość pracy, gdziekolwiek w Europie będzie chciał.
Po głosowaniu jednak spoglądałem w jego twarz i niemalże dostrzegałem, jak jego świat się kurczy, że jego horyzonty odrobinę się przybliżają. To było bardzo smutne.
Fragmenty wywiadu z Johnem Oliverem ukazały się wcześniej w „Gazecie Telewizyjnej”.