if ( function_exists( 'wp_body_open' ) ) { wp_body_open(); } ?>
Marcin Zwierzchowski

Kulturalny Człowiek

xnxxvlxx xnxxxarab www.xnxxbro.com www.xnxxpapa.com

„Star Trek” wczoraj i dziś

Historie spod znaku „Star Trek” rozgrywają się w okolicach XXIII–XXIV stulecia, kiedy to ludzkość, u boku przedstawicieli wielu kosmicznych ras, rusza w gwiazdy, by odkrywać i poznawać nowe światy. Na Ziemi panuje pokój, bieda nie istnieje, podobnie jak choroby, jesteśmy członkiem Zjednoczonej Federacji Planet, która gwarantuje edukację, pracę i wszystko, co niezbędne do życia. Odrzuciliśmy ideę pieniędzy, a jeżeli już się z nimi stykamy, to raczej poprzez kosmitów zwanych Ferengi, dla których zysk to sens życia. Podobnie obce jest nam zamiłowanie do wojny, zbrojnie reagujemy tylko w samoobronie, choćby przed agresywnymi Klingonami. A statki, które w imieniu Federacji przemierzają gwiezdną pustkę, to jednostki badawcze, nie wojskowe. Czyli utopia.

„Star Trek” inspirował innowacje (telefon komórkowy), pisało się w jego kontekście o NASA przez lata badającej ideę obecnego w serialu napędu warp, jak i o miłości, jaką darzył „Star Trek” Stephen Hawking (pojawił się w nim gościnnie), ale dziś ważniejsza od warstwy technologicznej wydaje się ta socjologiczna. To w serialu Gene’a Roddenberry’ego widzowie po raz pierwszy zobaczyli na małym ekranie międzyrasowy pocałunek. W tak zwanej „The Original Series” (pierwszym „Star Treku”, nadawanym w latach 1966–69 w czasie amerykańsko-radzieckiego wyścigu kosmicznego i zimnej wojny) mostek statku Enterprise przedstawiał się następująco: biały kapitan Kirk, czarnoskóra porucznik Uhura, „mieszaniec” Spock (pół człowiek, pół Wolkanin), Azjata Sulu oraz mówiący z silnym rosyjskim akcentem Chekov. Podejście to widać było i później: w „Stacji kosmicznej” dowodził czarnoskóry Sisko, a w „Voyagerze” biała kobieta Janeway. Wchodząca właśnie na ekrany nowa odsłona serii „Star Trek: Discovery” podnosi poprzeczkę: kapitan Lorca to biały mężczyzna, kapitan Georgiou gra Michelle Yeoh („Przyczajony tygrys, ukryty smok”), główną bohaterką jest natomiast tak naprawdę Michael Burnham, którą gra Sonequa Martin-Green. To pierwsza tak duża produkcja telewizyjna, w której najważniejszą pierwszoplanową rolę powierzono czarnoskórej kobiecie. Zaskakuje też obraz lubujących się w przemocy Klingonów, którzy zaczynali jako analogia Związku Radzieckiego, a dziś Aaron Herberts, jeden z showrunnerów, czyli głównodowodzących serialem, mówi: – W Klingonach widzę Stany Zjednoczone, podzielone jak nigdy w historii. Chcą się zjednoczyć, bronić tego, co mają, nie dopuszczać do siebie obcych.

Jak „Star Trek” omijał Polskę

Być może właśnie ci Klingoni-Rosjanie z „The Original Series” byli po części winni temu, że nad Wisłę „Star Trek” dotarł bardzo, bardzo późno, kilka dekad po debiucie w USA – bo zamiast przeboju z Ameryki u nas w latach 70. pokazywano brytyjski „Kosmos 1999”. A może decydującym o ramówkach komunistycznym funkcjonariuszom nie spodobała się wizja łączącej wiele ras i gatunków Federacji, w sumie ziszczającej w jakimś stopniu sen o równości i dobrobycie, tyle że jednak na statku pod dowództwem Amerykanina, kapitana Jamesa T. Kirka?

Fakty są jednak takie, że w polskich kinach „Star Trek” pojawił się w 1988 r. za sprawą filmu „Star Trek: IV – Powrót na Ziemię”. Historia tego, jak seriale z owego cyklu pokazywały nasze telewizje, jest natomiast tak pogmatwana, że przybliżyć ją musi ekspert ze stowarzyszenia TrekSfera Paweł Dąbrowski: – Zaczęło się od TVP, które pokazywało pierwszy sezon „Następnego pokolenia”, ale robiło to w kiepskich godzinach i niewiele osób go widziało. Przełomowy był 1997 r., gdy nowo powstała telewizja TVN wyświetliła pięć [z siedmiu – przyp. red.] sezonów tego serialu, a popołudniowe godziny emisji pozwoliły na dotarcie do odpowiedniej grupy docelowej – młodzieży szkolnej i studentów. Niedługo później inne stacje zaczęły emitować kolejne serie, między innymi „Stację kosmiczną” (Polsat) i „Voyagera” (Canal+). Później seriale były powtarzane przez kolejne kanały, ale żaden poza „The Original Series” nie był wyświetlony w całości. Pełne trzy sezony pierwszego „Star Treka” można było obejrzeć w Polsce dopiero około 2000 r., na kanale AXN Scifi. A jako pierwszy pełen, legalny dostęp do wszystkich odcinków wszystkich aktorskich seriali i filmów „Star Trek” przyniósł Polakom i Polkom Netflix ledwie rok temu, czyli wtedy, gdy świat świętował 50-lecie emisji pierwszego odcinka z Kirkiem i Spockiem.

Ten popkulturowy fenomen (w Stanach rywalizujący o palmę pierwszeństwa z „Gwiezdnymi wojnami”) jest więc u nas w zasadzie ledwie ciekawostką. Podczas gdy w latach 70. w USA organizowano już zloty fanów serialu, u nas o rozkwicie klubów miłośników „Star Treka”, zwanych trekkies, możemy mówić od samej końcówki XX w. Mogło być jednak gorzej. Oczywiście późny debiut, rozrzucenie kolejnych seriali po różnych stacjach i przede wszystkim urywanie emisji przed finałami wpłynęły na nasz stosunek do serialu, ale w 1997 r. zamiast „Następnego pokolenia” mogliśmy dostać pierwszego „Star Treka”, a wtedy o fanach nad Wisłą raczej nie byłoby mowy.

Produkcja Gene’a Roddenberry’ego wystartowała w połowie lat 60., a triumfy święciła w powtórkach w latach 70. – i serial ten do dziś bardzo się postarzał. Nie brakuje odcinków wybitnych, nie można też odmówić tej opowieści uroku, była to jednak telewizja innych czasów. Oglądana dzisiaj „The Original Series” raczej nie obroni się więc w oczach współczesnego widza – chyba że ma on do serii sentyment – a chęć nadrobienia zaległości może się skończyć sporym rozczarowaniem, jeżeli przyłożymy do „The Original Series” współczesne miary.

Emitowane od 1987 r. „Następne pokolenie” wypada pod tym względem już lepiej, co zrozumiałe w przypadku serialu bliższego nam o ponad dwie dekady. Ale również droga tej produkcji w Polsce była trudniejsza, bo pokazywany dziesięć lat po premierze serial wchodził nad Wisłę nie w próżnię, ale prezentował się widowni znającej już choćby „Babilon 5”. Na legendarną wizję Roddenberry’ego trafiliśmy zbyt późno, w poszatkowanej, niepełnej formie, w czasie gdy zdążyliśmy już polubić inne produkcje: czerpiące niewątpliwie z dziedzictwa „Star Treka”, ale młodsze.

Co odkryje „Discovery”

„Star Trek: Discovery” – z premierą zapowiedzianą na 24 września – będzie więc pierwszym serialem z tego uniwersum, którego doświadczymy razem z resztą świata, w odpowiednim czasie i odpowiednim kontekście. A to o tyle ważne, że jego twórcy stawiają na głębokie nawiązania do współczesności i mają ambicję być w centrum dyskusji na temat nierówności i braku tolerancji, która obecnie rozgrzewa Stany Zjednoczone, ale również Polskę.

Poza dwiema kobiecymi liderkami – Azjatką i czarnoskórą – doczekamy się pierwszego w historii „Star Treka” homoseksualnego oficera Gwiezdnej Floty, a nawet dwóch, bo Anthony Rapp i Wilson Cruz wcielają się w pracującą na Discovery parę.

Prowokacja? Tak twierdzi wiele osób identyfikujących się jako fani „Star Treka”, którzy w zróżnicowanej obsadzie widzą przede wszystkim chęć schlebiania poprawności politycznej. Internet zawrzał, popularną frazą było „białe ludobójstwo” sugerujące, że twórcy serialu pozbyli się wszystkich białych postaci, zwłaszcza mężczyzn. Głos w obronie „Discovery” zabrał nawet George Takei z pierwszego „Star Treka”, przypominający o dziedzictwie Reddenberry’ego, który celebrował różnorodność, ostatecznie jednak showrunnerzy zdecydowali o odcięciu się od mediów społecznościowych, by móc skupić się na pracy.

Po rozmowie z obsadą i twórcami, zwłaszcza z Aaronem Herbertsem i Sonequą Martin-Green, trudno dojść do wniosku, że ich celem było szokowanie. Twierdzą oni, że zależy im na reprezentacji i pokazaniu społeczeństwa zróżnicowanego, głównie dlatego, że szukają wzorców podobnych do nich samych. Herberts jest zdeklarowanym homoseksualistą i pokazanie codzienności gejowskiej pary na pokładzie statku kosmicznego w „Star Treku” było dla niego bardzo ważne. Tym bardziej że rozczarowało go to, co wcześniej zrobili twórcy filmu „Star Trek: W nieznane”, gdzie w kilkusekundowej scenie widzimy Hikaru Sulu z Enterprise, jak wita się czule z jakimś mężczyzną, towarzyszy im zaś mała dziewczynka. Miał to być ponoć ukłon w stronę wcielającego się w tę postać w „The Original Series” George’a Takeia, który jest gejem. Głównemu zainteresowanemu gest się jednak nie spodobał, Herberts komentuje to natomiast dosadnie: – Równie dobrze mógł przytulać swojego brata, a dziewczynka mogła być jego bratanicą.

Na pytanie, dlaczego w słynącej z szerzenia tolerancji 50-letniej franczyzie dopiero teraz pokazani zostaną homoseksualiści, Herberts odpowiada, że tak naprawdę nie wie i też go to dziwi. Po chwili zastanowienia dodaje jednak, że sam miał pewne problemy, mianowicie bardzo trudno byłoby znaleźć aktorów homoseksualistów, którzy zechcą zagrać homoseksualistów. – W pewnym momencie pomyślałem nawet, że łatwiej byłoby zaangażować do tego mężczyzn hetero, bo tu chętnych nie brakowało.

Z kolei dla Martin-Green ważna jest równość ras. – Wychowałam się na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie wciąż bardzo dużo jest rasowej nienawiści – mówi. Rozmawiamy mniej więcej tydzień po tragedii w Baltimore, która wyraźnie ją poruszyła – wywiad rozpoczynała uśmiechnięta i pełna energii, ale gdy doszliśmy do tematu kontrowersji, jakie wzbudziła różnorodna obsada „Discovery”, głos jej drżał i z trudem znajdowała słowa. – To idealny serial na dzisiejsze czasy – podsumowywała. – To przykład realnej przyszłości, która może się ziścić – przyszłości, w której wszyscy są równi. To ta charakterystyczna dla „Star Treka” nadzieja, to ten optymizm – pokazanie, co możemy osiągnąć, jeżeli będziemy współpracować.

Ta utopijność i optymizm „Star Treka” były zresztą podkreślane równie silnie jak postępowość i przesłanie „The Original Series” – mają to być, według Herbertsa, dwie rzeczy leżące u podstawy tego, co te historie sobą reprezentują. – W świecie tak pogmatwanym i nieustannie rozdzieranym wojnami potrzeba seriali, które pokażą zróżnicowane grupy ludzi, współpracujące, by rozwiązywać problemy. Do mediów muszą wrócić nadzieja i optymizm – mówi. Burzę wokół obsady „Discovery” kwituje zaś następująco: – Jestem dumny, że załoga naszego statku odzwierciedla to, jak wygląda społeczeństwo. Czy to jakieś zwycięstwo? Mam nadzieję, że nie, że to coś normalnego. Zrobimy jeszcze więcej – dodaje.

Artykuł ten pierwotnie ukazał się w tygodniku „Polityka”.

Next Post

Previous Post

© 2024 Marcin Zwierzchowski

Theme by Anders Norén

Zoofilia - BestialityPorn - DogFuckПриглашаем на Порноболт за русским порноalbaneza - xnnx - rwdtube