Poznaliśmy go jako Supermana, od niedawna jest dla nas twarzą Geralta z Rivii. Henry Cavill, odtwórca tytułowej roli w serialu „Wiedźmin” Netflixa, opowiada o swojej miłości do świata Andrzeja Sapkowskiego, oraz do literatury fantasy w ogóle.
Marcin Zwierzchowski: Co jest takiego w Geralcie, że tak zależało ci na tej roli?
Henry Cavill: Jest w nim wiele rzeczy, które są albo niezwykłe, albo po prostu fajne. Na pewno to, jak jest opiekuńczy w stosunku do słabszych i wymagających ochrony, połączone jednak z jego zdolnością i chęcią do wielkiej przemocy. To było dla mnie niezwykle interesujące. Jest to bohater z sarkastycznym poczuciem humoru, troskliwy, opiekuńczy, a jednocześnie morderczy. To bardzo ekscytujące.
Geralta poznałeś najpierw poprzez gry, a następnie jako bohatera książek. Coś cię zaskoczyło, gdy przechodziłeś od adaptacji do oryginału?
Raczej nie. Proza Sapkowskiego po prostu mnie oszołomiła, zwłaszcza jeżeli chodzi o związek Geralta z Yennefer; „Okruch lodu” był dla mnie bardzo bolesną lekturą. Podobnie resztą z relacją Geralta z Ciri, którzy mimo iż rozdzieleni całym Kontynentem, wciąż wyczuwalna była między nimi miłość ojca do córki. To bardzo do mnie przemówiło, pewnego dnia sam chciałbym mieć dzieci, możliwe, że będę miał córkę, bo wszyscy moi bracia mają synów. Ta opiekuńczość Geralta względem Ciri… cóż, bardzo chciałem, by Geralt spotkał Szczury, bardzo, bardzo tego chciałem, chciałem, by ich spotkał i stłukł ich na kwaśne jabłko. Nie było mi to dane, pan Sapkowski napisał to inaczej, w czym znajduję pewne piękno.
W serialu jednak Freya Allan wciela się w Ciri starszą niż ta, którą znamy z opowiadań, starszą, niż gdy w książkach spotkała Geralta w Brokilonie. Tych scen więc zabraknie. Żałowałeś tego?
Jestem wielkim fanem tego świata, jego historii, i gdybyśmy mieli czas na pokazanie wszystkiego – czyli pewnie jakieś 10 godzin na „Ostatnie życzenie”, tyle chyba ma audiobook – z przyjemnością wykorzystalibyśmy wszystko. Książki Sapkowskiego są tak dobre, że w idealnym świecie zekranizowałbym je strona po stronie. Niestety, w adaptacjach to niemożliwe. To jednak, co zrobiła Lauren [Hissrich, showrunnerka „Wiedźmina” – przyp. red.], czyli wprowadzenie własnej, szerszej perspektywy, uważam za bardzo interesujące. I mam nadzieję, że widzowie odbiorą to podobnie.
Jak wyglądał proces kształtowania twojego Geralta, jego głosu czy ruchów?
To, jak Geralt się ruszał było dla mnie szalenie istotne. Wszystko w nim było dla mnie szalenie istotne. Nie pozwalałem, by ktokolwiek inny był nim na ekranie, żadnych dublerów, choćbym miał być maleńką sylwetką gdzieś w tle. Oczywiście, był opór, próbowano mi tłumaczyć, że nie ma na to czasu, ale upierałem się, że to ja jestem Geraltem, ciężko pracowałem, by dostać tę rolę i muszę mieć pewność, gdy wiedźmin pojawia się na ekranie, porusza się on jak wiedźmin. To nie mógłby być ktokolwiek inny, bo Geralt porusza się w określony sposób, jest w tym pewien rytm. Ważnym więc było, żeby było to konsekwentne w każdej chwili, przy każdej wykonywanej przez niego czynności.
Głos był natomiast ważny ze względu na strukturę serialu, w którym zaczynamy od razu od trzech głównych postaci, nie tylko Geralta, co oznaczało, że musiałem od razu odnaleźć esencję tego, kim Geralt jest. W książkach poznajemy Geralta poprzez rozbudowane, zniuansowane dialogi, oraz monolog wewnętrzny. Sam dostrzegłem w nich bezpośredniość Geralta, i to niezależnie, czy rozmawia ze starszym wioski, czy królem albo królową – jeżeli ma dość ich pieprzenia, powie im to w twarz. Chciałem to oddać. A miałem mniej przestrzeni, bo w serialu jest mniej dialogów, niż w książkach. Co jest oczywiste, bo skoro mamy osiem godzin w pierwszym sezonie, i do tego, jak wspominałem, troje bohaterów, trzeba ciąć te długie rozmowy. Nie osiągniemy więc podobnej książkom głębi dialogów.
Widząc więc scenariusz i to, ile będę miał w nim przestrzeni, doszedłem do wniosku, że mój naturalny głos i akcent się nie sprawdzą. W książkach więcej było niuansów, złożoności w dialogach, bo było na to więcej miejsca. Chciałem to przenieść do serialu, co zrobiłem poprzez podejście, że mniej znaczy więcej – Geralt więcej mówi spojrzeniem czy chrząknięciem, a gdy już się odzywa, choćby pojedynczym słowem, to niesie to ze sobą ciężar całej strony dialogu. Według mnie działa to lepiej, niż gdyby wypowiadał i dziesięć słów, bo wtedy wydawałby się… gadatliwy. Nie chciałem natomiast tego, bo zwłaszcza w pierwszym sezonie Geralt nie miał niczego dawać sam z siebie, to nie on miał rozpoczynać rozmowy z innymi, nie miał nagle mówić „No, co tam u ciebie?”, ale prawie zawsze reagować na słowa innych. To Jaskier wiecznie wtrąca się i pyta, „Co o tym sądzisz?”, „Jak się czujesz?”, „Dlaczego to robisz?” – a Geralt wtedy odpowiada. Nie chodzi o to, że Geralt jest niemiły, ale on po prostu nie rozpoczyna rozmów.
Jedną z różnic między serialem a książkami jest fakt, że Geralt jest inny w stosunku do Nenneke – gdy z nią rozmawia, sam z siebie oferuje informacje. To coś, na czego rozwój sam czekam, wraz z przemianą Geralta, który zacznie otwierać się na innych, zwłaszcza na Ciri.
Przejdźmy więc od ruchu do stylu walki Geralta.
Miałem to szczęście, że do dodatkowych zdjęć pod koniec prac, do kręcenia poprawek choćby do pierwszego odcinka, udało się ściągnąć Wolfganga Stegemanna. Z nim właśnie rozmawiałem o stylu i o ruchu, i uznaliśmy, że to powinno być jak taniec, jakby walcząc poruszał się „przez ludzi”, a każda parada mogłaby być atakiem. Chodziło o to, by jego styl był czymś, co dla jego przeciwników jest zupełną nowością, a więc w efekcie bardzo trudno się przed tym bronić. Bo nie chodziło o to, że Geralt jest niezwyciężony, ale po prostu jest cholernie dobry, więc jeżeli ktoś inny jest również cholernie dobry, to ma z nim szansę. Z drugiej strony, Geralt jest szybszy, silniejszy i ma większą wytrzymałość, niż ludzie, więc w starciu jeden na jednego trzeba by go wziąć z zaskoczenia.
W skrócie więc, chodziło o to, by Geralt był wyjątkowy, ale nie niepokonany.
Przechodząc do innej postaci, jak, jako fan tego świata, zareagowałeś na tak znaczą rozbudowę wątku Yennefer?
W książkach przeszłość Yen jest zazwyczaj sugerowana, czy skrótowo przedstawiana w monologu wewnętrznym Geralta, czego w serialu nie chcieliśmy robić, bo trzeba by mieć narratora. To jak zostało to więc w serialu rozbudowane było bardzo interesujące.
Była to też niezwykła okazja dla Anyi [Chalotry] do pokazania swoich umiejętności, a jest ona niesamowitą, fantastyczną aktorką. Sądzę, że wymiatała w tej roli, oglądanie jej było więc przyjemnością.
Na koniec zapytam więc, czy po tym jak zagrałeś Supermana, teraz wiedźmina, byłeś w „Mission Impossible”, a wkrótce zobaczymy cię jako Sherlocka Holmesa, na twojej liście aktorskich ambicji zostały jeszcze jakieś ikoniczne postacie? O rolę Geralta zabiegałeś jako fan postaci, więc może jesteś fanem czegoś jeszcze?
Zdecydowanie. Cokolwiek Raymonda E. Feista. Albo Gemmella – fajnie byłoby zagrać Drussa, choć do tej roli muszę się chyba jeszcze trochę zestarzeć. I może Oleka Skilgannona, czyli drugiego Białego Wilka. Niestety, zajęta jest już rola Randa al’Thora, bo właśnie kręcą adaptację „Koła czasu”… ale wyczekuję tego serialu! Bardzo chciałbym zagrać w adaptacji „Temeraire”, wcielić się w Laurence’a. Kojarzysz książki Naomi Novik?
Oczywiście. Ona ma polskie korzenie. „Wybrana” jest inspirowana polskim folklorem.
Naprawdę? O proszę! Wracając – bardzo chciałbym być Laurencem w filmie. Poza tym lubię twórczość Brandona Sandersona, jego „Archiwum Burzowego Światła” jest naprawdę wyjątkowe.
Generalnie to właśnie czytam w wolnym czasie, i chętnie zagrałbym w adaptacji któregokolwiek z tych tytułów. O, może Puga z cyklu „Riftwar” Feista, albo Jimmy’ego!
Jest tyle wspaniałych opowieści, z chęcią wszystkie z nich przeniósłbym albo na mały, albo duży ekran, cokolwiek lepiej by pasowało.
Wywiad pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Nowa Fantastyka”.