if ( function_exists( 'wp_body_open' ) ) { wp_body_open(); } ?>
Marcin Zwierzchowski

Kulturalny Człowiek

xnxxvlxx xnxxxarab www.xnxxbro.com www.xnxxpapa.com

Głupio, głupiej, telewizja

Polscy znawcy mediów i co bardziej wymagający widzowie narzekają na upadek telewizji, w której królują takie formaty, jak „Celebrity Splash” z gwiazdami skaczącymi do wody czy „Rolnik szuka żony”. Nad Wisłę dotarł nawet kuriozalny „Gogglebox. Przed telewizorem”, gdzie widz ogląda widzów oglądających telewizję, a wreszcie „Ekipa z Warszawy”, czyli polska edycja reality show produkcji MTV, w którym grupa młodych ludzi większość czasu spędza na piciu, wymiotowaniu, zabawie w klubach, bijatykach i rzecz jasna amorach, nazywanych fachowo „wyrywaniem gąsek”. Byliśmy także świadkami kilku skandali. Dyskutuje się choćby o „Małych gigantach”, show TVN, w którym rodzice próbują zrobić gwiazdy z własnych dzieci, albo o wspomnianej „Ekipie…”. Prawda jest jednak taka, że nasi rodacy są na tle uczestników z innych krajów wyjątkowo grzeczni. Gdzie im tam do Walijczyków, wśród których jedna z pań już w pierwszym odcinku ich wersji „Ekipy…” pokazała piersi podczas rozmowy zapoznawczej z grupą, stwierdzając, że i tak je zobaczą (miała rację – wkrótce paradowała po ulicy zupełnie naga). Jej koleżanki jakiś czas później postanowiły natomiast rozebrać się na scenie podczas koncertu, bo według nich tłum nie dość dobrze się bawił.

Nie uchroniliśmy się nad Wisłą przed kuriozami w rodzaju „Jackass” (kolejny show MTV), gdzie grupa kumpli koncentrowała się na wzajemnym robieniu sobie krzywdy, na przykład porażając paralizatorem czy skacząc z wysokich budynków. Odnieśli olbrzymi sukces, czego efektem był kolejny show „Wildboyz”, w którym dwóch panów z ekipy „Jackassa” dalej narażało swoje życie i zdrowie, tym razem jednak w asyście groźnych zwierząt – w jednym z odcinków przebrali się za zebrę, ruszyli na sawannę i zostali zaatakowani przez kilka lwic.

Dotarły do nas również „Adam szuka Ewy”, czyli randkowanie nago (to okazało się hitem, jeżeli chodzi o oglądalność), oraz „Nagi instynkt przetrwania” – program survivalowy, wyróżniający się tym, że uczestnicy – kobieta i mężczyzna – paradują na golasa. Najnowszy pomysł Czechów przebija jednak wszystko, co mogli oglądać Polacy.

Wakacje z nazistami

„Wakacje w protektoracie”

U naszych południowych sąsiadów 23 maja w telewizji publicznej wyemitowano pierwszy z ośmiu odcinków nowego reality show. Uczestnikami było siedmioro członków trzypokoleniowej rodziny, którzy zamieszkali w położonym w górach domku. Bez lodówki, pralki czy choćby bieżącej wody, a więc w realiach z pierwszej połowy XX w. Dokładnie zaś z 15 marca 1939 r., kiedy to niemiecka armia wkroczyła do Czechosłowacji, tworząc Protektorat Czech i Moraw, a Słowacja ogłosiła niepodległość. Dlatego program nazywa się „Dovolené v Protektorátu” („Wakacje w Protektoracie”).

Z wakacjami jednak wiele wspólnego to nie ma, założenie było bowiem takie, że uczestnicy mieli żyć pod nazistowską okupacją. Owszem, częścią ich obowiązków jest choćby uprawa ogródka, jednak zadania główne to na przykład budowanie schronu, ukrywanie się przed symulowanym nalotem, szycie czarnych zasłon na czasy zaciemniania czy przesłuchania przez gestapo. Jednym z elementów tej zabawy były nawet upokorzenia ze strony hitlerowców, w których wcielili się profesjonalni aktorzy.

Według twórców „Wakacji…” ich celem jest pokazanie współczesnym widzom, jak wyglądały realia życia pod niemiecką okupacją. Zora Cejnkova, reżyserka programu, tłumaczy, że zainspirowały ją opowiadane przez dziadków przerażające historie z czasów wojny. I że chciała pokazać ludzi, którzy musieli przejść piekło: „Interesowało nas, jakie decyzje ludzie będą podejmować pod taką presją psychologiczną, przed kamerami” – tłumaczyła. Rozpoczynając prace nad projektem, była świadoma konsekwencji, jednak starała się podejść do tematu, jak mówi, z powagą i szacunkiem.

Komentatorzy, ale i zwykli Czesi, których program oburzył, zastanawiają się jednak, co jest poważnego w odgrywaniu upokarzania ze strony nazistów? Skoro twórcy chcieli w pełni oddać tragizm tamtych czasów, czy któryś z uczestników nie powinien zostać aby wywieziony do obozu zagłady?

Uczestnicy, jeżeli przetrwają okupację, mają wygrać milion czeskich koron, czyli około 150 tys. zł. Ale na czym ma polegać owo przetrwanie? Cóż, na przykład na dojeniu krowy, co jest ocenianym zadaniem. Są też rzecz jasna groźniejsze momenty, jak choćby nocne wtargnięcie nazistów do domu. Sąsiedzi donoszą na rodzinę gestapowcom, trudno jednak powiedzieć, że chociaż cząstkowo oddaje to grozę życia mieszkańców Protektoratu. Bo przecież uczestników reality show ani nikt nie zabije, ani nie będzie maltretował do tego stopnia, że sami zechcą odejść. Bodajże największą niedogodnością były więc bardzo skromne porcje jedzenia.

Cejnkova opowiada, że „Wakacje w Protektoracie” to efekt jej długich poszukiwań pomysłu na oddanie realiów życia w tamtej epoce „na najwyższym poziomie autentyczności” – ale przecież wszyscy wiemy, że taki poziom zakładałby czyny makabryczne. Czy tego samego nie można było zrobić lepiej, kręcąc film dokumentalny bądź nawet fabularny? Oczywiście, że tak. Dlatego właśnie „Wakacje…” wywołały takie oburzenie – widać tu chęć zdobycia rozgłosu, a sama formuła reality show sprawia, że tragiczna historia drugiej wojny światowej jest trywializowana. Ponoć potomkowie ofiar nazistów zabitych w Protektoracie już zapowiedzieli pozwy przeciwko czeskiej telewizji.

Twórcy są jednak zadowoleni. Program gromadził dużą widownię, a rozgłos przerósł wszelkie oczekiwania. Jak podsumowała Cejnkova: „Przyciągnęliśmy uwagę, a po to to robiliśmy”. Czeska telewizja wybrała nawet „Wakacje w Protektoracie”, by reprezentowały kraj na europejskim forum telewizyjnym w Berlinie, jako jeden z największych tegorocznych sukcesów. Ponoć zainteresowanie formatem wyrazili już Holendrzy.

Wielki, gruby skandal

„My Big Fat Obnoxious Fiance”

Myli się jednak ten, kto sądzi, że pomysł Czechów to najgorsze, na co można było ostatnio trafić w telewizji. Prawda jest taka, że gdyby przygotować ranking najgłupszych czy najbardziej obrazoburczych programów z małego ekranu, nasi południowi sąsiedzi mogliby nie załapać się nawet na podium.

Zwłaszcza na polu reality show konkurencja jest olbrzymia. Powstawały takie programy, gdzie idiotyczne były już same założenia, jak choćby „Wyspa pokus”, w której uczestniczyły pary zakochanych. Cel programu? Sprawdzić ich wierność, a więc tak naprawdę spróbować rozbić ich związki, bo przecież to miało napędzać oglądalność, co osiągano poprzez zapoznawanie uczestników z modelami i modelkami. Albo format „My Big Fat Obnoxious Fiance” („Mój wielki, gruby, ohydny narzeczony”), w którym uczestniczka wygrywała, jeżeli w 12 dni udało jej się przekonać rodzinę, że wyjdzie za przedstawionego mężczyznę, i przyciągnąć wszystkich na ślub. Haczyk? Narzeczony był aktorem, który miał jednocześnie na wszelkie sposoby obrzydzać samego siebie przed krewnymi swojej wybranki. On z kolei wygrywał, jeżeli udało mu się przeszkodzić dziewczynie w wykonaniu zadania.

Wywoływanie szoku to jedyny cel wielu programów typu reality show. W 2005 r. amerykańska stacja Fox przesunęła w tej materii granicę smaku, pokazując program „Who’s Your Daddy?” („Kto jest twoim tatuśkiem?”). Pewna kobieta, adoptowana jako niemowlę i nieznająca swoich rodziców, miała spośród 25 mężczyzn wskazać tego, który jest jej biologicznym ojcem. Gdyby jej się to udało, mogła dostać 100 tys. dol. Gdyby jednak któryś z podszywających się pod jej „tatuśka” mężczyzn skutecznie ją zwiódł, on wygrywał rzeczoną kwotę. Zaletą show miało być to, że ojciec i oddana przed laty do adopcji córka tak czy siak mieli wreszcie się spotkać.

Program wywołał falę protestów, a odcinek pilotowy miał słabą oglądalność, dlatego Fox zdecydował się nie emitować kolejnych pięciu epizodów, mimo że te zostały już nakręcone. Podobno uczestniczce udało się zgadnąć, kto jest jej biologicznym ojcem.

Telekanibale

Dwa lata później pałeczkę największych skandalistów przejęli Holendrzy. Ktoś w tym niewielkim kraju wpadł na pomysł programu „De Grote Donorshow” („Wielki Show Dawcy”) – uczestnikami reality show byli ciężko chorzy, którzy potrzebowali przeszczepu nerki, a o tym, kto ją dostanie, w głosowaniu esemesowym decydowali widzowie. Inspiracją miał być były szef stacji BNN, który zmarł nie otrzymawszy na czas nerki, a ideą przyświecającą produkcji było zwrócenie uwagi na ciężki los chorych (dochód z esemesów miał zostać przekazany Holenderskiemu Instytutowi Nerek). Za mało skandaliczne? Dodatkowo okazało się, że umierająca kobieta, o której nerkę walczyli uczestnicy, była podstawioną aktorką, a program był ustawiony. Nie licząc chorych uczestników – ci byli prawdziwi.

Oburzenie było tak wielkie, że reality show zajęły się nie tylko władze Holandii, ale nawet Komisja Europejska. Jakie wnioski wyciągnęli z tego Holendrzy i BNN? Najwidoczniej żadnych – w 2011 r. zadziwili świat, gdy dwaj prezenterzy zjedli na wizji kawałki swoich ciał. Kanibalami byli prowadzący program „Proefkonijnen” (Króliki doświadczalne). Jednemu w klinice wycięto kawałek pośladka, drugiemu brzucha, kawałki mięsa zamrożono, a następnie przygotowano przed kamerami, na żywo. Finałem była kolacja ze świecami, oczywiście transmitowana na żywo, podczas której panowie skosztowali siebie nawzajem.

Amerykanie musieli zareagować. W marcu tego roku na kanale Lifetime rozpoczęli emisję nowego reality show, który śmiało może się starać o miano najbardziej nieodpowiedzialnego programu w historii telewizji. W „Born in the Wild” („Urodzony w dziczy”) – zainspirowanym zamieszczonym na YouTube filmikiem, na którym kobieta rodzi nad rzeką, bez asysty lekarzy – uczestniczki decydują się na poród bez pomocy specjalistów, nie w szpitalu, nie w domu nawet, ale w tytułowej dziczy. Gdzie w tym akcja i napięcie? W nerwowym oczekiwaniu widzów na wiadomość, czy matka i dziecko przeżyły – i obserwowaniu, jak matki „zmierzą się z wszelkimi przeszkodami, które dzicz przed nimi postawi, by mogły zrealizować swoje marzenie o porodzie w środowisku naturalnym”.

Można zakładać, że kolejne lata przyniosą jeszcze odważniejsze pomysły twórców formatów telewizyjnych na przyciągnięcie naszej uwagi. Już teraz i do nas dzięki internetowi trafiają od czasu do czasu urywki z najdziwniejszych japońskich produkcji, takich jak choćby „Orgasm Wars”, gdzie zadaniem jednego uczestnika jest doprowadzić drugiego do orgazmu, a zadaniem tego drugiego jest nie ulec. Albo odmiana „Kilerskiego karaoke”, w którym śpiewającym panom w występie przeszkadza pewna pani, dążąca do tego samego celu, co pierwszy z uczestników „Orgasm Wars”. Wprawdzie japońskie telewizje nie nadają tego na głównych kanałach w godzinach popołudniowych, ale z drugiej strony – kto jeszcze w 2000 r. spodziewałby się, że w niedługim czasie telewidzowie w głosowaniu esemesowym będą decydować, która ze śmiertelnie chorych osób otrzyma pomoc?

Jeżeli więc czeskie „Wakacje w Protektoracie” miały jakiś pozytywny skutek, to było nim wyłącznie ponowne ożywienie dyskusji nad kondycją telewizji – z tematem bliskim nam i w realiach naszego rejonu świata.

Artykuł ten pierwotnie ukazał się w „Polityce” z lipca 2015 roku.

Fot. główne: kadr z „Ekipy z Warszawy”.

Next Post

Previous Post

© 2025 Marcin Zwierzchowski

Theme by Anders Norén

Zoofilia - BestialityPorn - DogFuckПриглашаем на Порноболт за русским порноalbaneza - xnnx - rwdtube