Marcin Zwierzchowski: W kwestii naszej przyszłości jesteście pesymistami czy optymistami?
Charlie Brooker: – Ja skaczę między jednym a drugim. Co dziwne, generalnie mam tendencję do pesymizmu, ale gdy wszyscy wokół też zaczynają tak na coś patrzeć, to uznaję, że świetnie, w takim razie ja sam nie muszę się już o to martwić, bo może oni zajmą się tym problemem. I wtedy staję się bardziej optymistą. Ma to sens?
Annabel Jones: – To się nazywa przekorność.
CHB: – Ale że upieram się w opozycji do innych? Tak czy siak, jestem w stanie przejść od myślenia, że wszyscy jesteśmy zgubieni, idziemy w złym kierunku i będzie tylko gorzej, do stwierdzenia, że skoro tyle osób martwi się o stan świata, to pewnie spróbują go naprawić. I koniec końców nie wiem, która postawa jest tą prawidłową? Ty wiesz? (pytanie skierowane do Annabel Jones)
AJ: – Ja jestem tą optymistyczną, więc skłaniam się ku temu drugiemu podejściu.
CHB: – Sądzisz, że żyjemy w najlepszych możliwych czasach?
AJ: – Tak!
CHB: – Odpowiedziałaś bez chwili wahania.
AJ: – A mamy obecnie jakąś wojnę światową? Miliony ludzi umierają? Jeżeli spojrzeć na całą historię ludzkości, to obecnie możemy cieszyć się względnym spokojem i bezpieczeństwem. Sądzę też, że jesteśmy na tyle zaawansowaną cywilizacją, że stworzyliśmy odpowiednie środki zaradcze przeciw różnym zagrożeniom, bezpieczniki, których istnienia my, zwykli ludzie, nie musimy być nawet świadomi.
CHB: – Czyli wierzysz, że jeżeli Trump rzuci się ku przyciskom odpalającym broń atomową, to znajdzie się ktoś, kto powali go na ziemię i powstrzyma?
AJ: – Tak!
CHB: – Miejmy nadzieję.
„Czarne lustro” najczęściej porusza kwestie zagrożeń płynących z rozwoju technologii i naszego do tych technologii przywiązania. Jakimi jesteście użytkownikami, jeżeli chodzi o nowinki techniczne, smartfony, media społecznościowe i tym podobne?
AJ: – Podważę nieco ten osąd, bo w trzecim sezonie prezentowaliśmy również inne podejście, choćby w odcinku „San Junipero”, który jest bardzo pozytywną opowieścią o tym, jak możemy użyć technologii, byśmy na tym zyskiwali. Podobnie „Nosedive”…
„Nosedive” jest zabawny, ale czy optymistyczny?
AJ: – Przynajmniej prezentuje drogę wyjścia, pokazuje, że większość błądzi, ale jest z tego ucieczka. Nie możemy być w serialu nieustannie ponurzy, nihilistyczni i depresyjni, bo stalibyśmy się nudni. Bylibyśmy przewidywalni, a tego w serialu-antologii chcemy unikać.
CHB: – Nie sądzę, by którekolwiek z nas było negatywnie nastawione do nowoczesnych technologii. Ja na przykład przed laty recenzowałem gry komputerowe, jestem geekiem i ekscytuje mnie rozwój rzeczywistości wirtualnej czy rzeczywistości rozszerzonej. Może mnie też to martwić, ale ja potrafię martwić się wszystkim. Zauważyłem jednak u siebie coraz mocniejsze odcinanie się choćby od mediów społecznościowych, a to dlatego, że kiedyś byłem uzależniony od papierosów i to przypomina mi właśnie taką formę zniewolenia. Po prostu jestem typem człowieka, który nie jest w stanie sporadycznie użytkować takich rzeczy, bo nawet nie zauważę, gdy telefon praktycznie przykleja mi się do dłoni. I to mi się nie podoba. Jednak korzystamy z nowoczesnej technologii także przy produkcji serialu, przyglądanie się nowinkom technologicznym to też element naszej pracy jako scenarzystów kolejnych odcinków, niemalże jak projektanci musimy myśleć o tym, jak dana rzecz może działać w przyszłości. Gdybyśmy więc nie przepadali za technologią, praca przy „Czarnym lustrze” byłaby mordęgą, jakby ktoś z arachnofobią kręcił dokument o pająkach.
Zakleiliście kamerę w notebooku taśmą?
AJ: – Ja zakleiłam! Oczywiście dlatego, że robimy ten cholerny serial, co działa na wyobraźnię, ale przede wszystkim z powodu wizyty w biurze Netflixa w Los Angeles, gdzie wszyscy mieli zaklejone kamerki. Uznałam, że może wiedzą coś, czego ja nie wiem. Ale Charlie niedawno zwrócił na to uwagę i zastanawiał się, dlaczego komputery nie mają wbudowanej osłonki na te kamerki, jak w aparatach czy niektórych telefonach. Może komuś zależy, by nas podglądać…?
„Czarne lustro” to seria prób przewidywania przyszłości, ostrzeżenie przed różnymi jej scenariuszami czy po prostu dobrze opowiedziane historie? Co jest tu celem?
AJ: – Starając się tworzyć interesujące, odwołujące się do aktualnych tematów fabuły, niekiedy faktycznie zdarza się nam coś przewidzieć. Albo może współczesność niekiedy dogania serialową przyszłość? „Czarne lustro” ma generalnie być rozrywką, ma wywoływać dreszczyk emocji, niekiedy straszyć, ale też przecież rozśmieszać. Przede wszystkim ma opowiadać współczesne historie, takie, których nikt wcześniej nie opowiedział, a fakt, że większość z nich oscyluje wokół tematów technologicznych, wynika z tego, jak obecnie wygląda świat.
Niekiedy też technologia jest po prostu punktem wyjścia dla historii. Jeden z odcinków nowego sezonu, „Hang the DJ”, Charlie nazywa nawet komedią romantyczną, chyba jako jedyny, a opowiada on o współczesnym randkowaniu. Bo to się zmieniło w ciągu ostatnich 10 lat tak bardzo, że to już zupełnie inna rzeczywistość. I ta historia mówi też coś o technologii, ale nie jest historią o technologii. Ja generalnie nie myślę o „Czarnym lustrze” jako fantastyce naukowej, ale to dlatego, że mnie SF wcześniej nie interesowało, zazwyczaj zbytnio opierało się na konceptach, było zbyt abstrakcyjne, tymczasem ja skupiam się na historiach.
CHB: – Nie chcemy po prostu ostrzegać. Fabuła zawsze jest na pierwszym miejscu. Oczywiście dochodzą różne tematy, ale każdorazowo praca nad scenariuszem zaczyna się od dyskusji: co by było, gdyby…?
Tworzycie różne fabuły, ale jeżeli chodzi o wizję przyszłości pokazywanej na przestrzeni różnych odcinków, jest ona dość spójna, choćby wracają podobne gadżety. To efekt wykorzystywania sprawdzonych patentów czy trzymania się jednej ścieżki w kwestii futurologii?
AJ: – I jedno, i drugie. Naszym celem jest, by technologia stapiała się z tłem, nie chcemy, by rzucała się w oczy, bo mogłaby wtedy być nierealistyczna. Jeżeli już więc opracujemy coś, ten właściwy projekt, to możemy do niego wracać. Zdarzało się, że myśleliśmy, że skoro znowu sięgamy na przykład po podobny gadżet, to w kolejnym odcinku powinien być inny, koniec końców i tak mieliśmy jednak w głowach tę pierwotną wersję i nowe pomysły nie wydawały się tak dobre.
A możecie wytłumaczyć, co znaczy, że jakaś historia jest „niczym z »Czarnego lustra«”? Mam wrażenie, że ten zwrot wszedł już do języka, wy sami posługujecie się nim w wywiadach.
CHB: – Coraz trudniej o taką definicję, ponieważ choćby sześć odcinków nowego sezonu to zupełnie różne fabuły, z innym tonem, innymi sceneriami, wyglądem, nawet brzmieniem. Ale zawsze nadchodzi taki moment w dyskusji o nowej fabule, gdy przerzucamy się pomysłami, że może wydarzy się to, a może coś innego, a co, jeżeli zdarzy się coś takiego – zawsze jest taki moment, gdy stwierdzamy: i jeżeli to wszystko doprowadzi do takiego rozwiązania, to to będzie historia w stylu „Czarnego lustra”, to mamy tu materiał na odcinek. I to jest coś… zazwyczaj… sam nie wiem… to chyba bardziej chodzi o to, czego nie robimy. Na przykład nie stworzylibyśmy opowieści ze złą korporacją. Albo w nowym sezonie jest odcinek „kosmiczny” [„U.S.S. Callister” – red.], ale to jest „czarnolustrowa” wizja kosmicznej fabuły, bo my nie nakręcilibyśmy po prostu fabuły z akcją osadzoną poza Ziemią. Chyba chodzi tu o szalone pomysły na historie, gdzie stawiamy kogoś przed potwornym dylematem, gdzie dochodzimy do momentu, gdy wszystko zdaje się kierować ku najgorszemu możliwemu finałowi… Ale też to nie jest reguła, bo są i inne odcinki…
AJ: – „San Junipero”.
CHB: – Zgadza się. Więc my już chyba sami dokładnie nie wiemy, co to znaczy, że coś jest w stylu „Czarnego lustra”, definicja się zmienia. Bo przecież nie możemy wiecznie uciekać się do ponurych zakończeń.
Jak to jest z reżyserami pracującymi przy „Czarnym lustrze”? W filmach zwykle to oni mają decydujące zdanie. W serialach z kolei wy, showrunnerzy, ponieważ trzeba pilnować fabuł rozpisanych na wiele odcinków i sezonów. „Czarne lustro” to jednak antologia, więc w zasadzie krótkie filmy. Jak wiele swobody oddajecie reżyserom przy poszczególnych odcinkach?
AJ: – Trafiłeś w punkt z tym, że my tak naprawdę kręcimy samodzielne filmy. W telewizji natomiast, zwłaszcza w amerykańskich serialach, reżyser to ktoś, kto dołączy do ekipy na kilka dni przed zdjęciami, przygotuje się i następnie będzie kręcił według wytycznych, pod styl narzucony przez głównego reżysera, na sam koniec natomiast spędzi kilka dni na montażu. I tyle. Odcinek ostatecznie składa więc wiodący producent, showrunner.
„Czarne lustro” to hybryda. Bo staramy się angażować reżyserów w produkcję najwcześniej, jak się da, opracowujemy wizję odcinka z nimi, w idealnej sytuacji wnoszą oni mnóstwo własnych pomysłów. Jednocześnie ja i Charlie musimy pamiętać o pozostałych pięciu filmach w danym sezonie i pilnować, by były one od siebie różne. Dodatkowo w serialu takim jak „Czarne lustro” interpretacja może wiele zmienić, można być wiernym treści scenariusza, ale stworzyć inną w tonie opowieść, z użyciem różnych środków, można zamienić dramat w komedię. Przykładem „U.S.S. Callister”. Dlatego moim zadaniem na planie jest pilnowanie wierności intencji każdej sceny.
Myśleliście o tym, by w nowych odcinkach wrócić do bohaterów czy fabuł z poprzednich sezonów? Choćby do wspaniałej pani detektyw z „Hated in the Nation”.
CHB: – Zwykle o tym nie myślimy, ale to akurat dobry przykład, bo faktycznie w przypadku Karin moglibyśmy to zrobić, tu jest trochę potencjalnych historii. I gdy pracowaliśmy nad tym odcinkiem, faktycznie mieliśmy w głowach świadomość, że tę fabułę moglibyśmy jeszcze rozwinąć. Z zasady jednak tego nie robimy. Choć w nowym sezonie zdarza nam się ponownie użyć pewnych konceptów, rzeczy, które już pokazywaliśmy, i robimy to świadomie, jak w odcinku „Black Museum”, gdzie odwołujemy się do przeszłych fabuł. A w zasadzie… jest jedna postać wymieniana z nazwiska w dwóch odcinkach. I to jest pytanie do ciebie, Annabel, czy wiesz, kto to jest? To nikt z sezonu czwartego.
AJ: – Ian…?
Ja chyba się domyślam. Chodzi o sezon pierwszy i sezon trzeci?
CHB: – Faktycznie! Ale ja myślałem o kimś innym, o postaci przywoływanej w dialogach, Ianie Rannochu…
AJ: – Mówiłam: Ian Rannoch!
CHB: – To chłopak bohaterki „White Bear”, który potem jest wspominany w „Hated in the Nation”.
Jest jednak jeszcze premier z pierwszego odcinka „Black Mirror”, który również pojawia się w „Hated in the Nation”, jako gość w studiu programu publicystycznego, który leci na jednym z telewizorów.
CHB: – Fakt, zgadza się… I on chyba znowu jest wspominany w czwartym sezonie? Chyba na pasku informacyjnym, czy czymś takim…
AJ: – Ale ja wiedziałam, że chodziło ci o Rannocha! Wiedziałam!
CHB: (przedrzeźniając) – Wiedziałam! Wiedziałam!
Wywiad pierwotnie ukazał się w tygodniku „Polityka” w grudniu 2017 r.
Foto główne: Blair Raughley / Netflix / AP