Marcin Zwierzchowski: Opowiadania piszesz już od ładnych paru lat. Kiedy przyszedł moment, w którym stwierdziłeś, że jesteś gotowy na powieść? Jak jej pisanie różniło się od tworzenia krótkiej formy?
Ken Liu: Powieść chciałem napisać od zawsze, potrzebowałem tylko odnaleźć odpowiednią historię.
Gdy kilka lat temu w moim grafiku pracy nad opowiadaniami dotarłem do momentu zastoju, razem z żoną zaczęliśmy rozmawiać o tym, jaką historię mógłbym opowiedzieć w długiej formie. To ona zasugerowała, bym przyjrzał się chińskim romansom historycznym (jak „Romans Trzech Królestw”), które oboje oglądaliśmy i kochaliśmy jako dzieci, czy to w formie seriali telewizyjnych, czy pingshu. Wtedy dotarło do mnie, że są one dla chińskiej literatury tak fundamentalne, jak „Iliada”, „Odyseja”, „Eneida” czy „Beowulf” dla kultury zachodniej. Pomyślałem, że próba opowiedzenia takiej historii na nowo, wedle zasad współczesnej literatury fantasy, byłaby wyzwaniem, ale z typu tych ekscytujących. Z kolei łącząc tropy narracyjne Chin i Zachodu dałbym czytelnikom coś nowego.
Jeżeli zaś chodzi o przejście od pisania opowiadań do powieści, największym wyzwaniem było po prostu nie pogubienie się w tysiącach decyzji, które trzeba podejmować w kwestii kreacji świata, fabuły, bohaterów i tak dalej. W przypadku krótkiej formy zazwyczaj wszystko miałem po prostu rozrysowane w głowie, ale przy powieści byłem zmuszony tworzyć coś na kształt własnej Wikipedii i przygotować plan wydarzeń, dzięki którym nie pogubiłem się w szczegółach.
Zakładam, że piszesz bardzo szybko, a sam proces przelewania myśli na papier jest dla ciebie łatwy. W ostatnich latach opublikowałeś tyle opowiadań, tłumaczyłeś wiele tekstów, w tym powieści z chińskiego, no i wydałeś własną powieść.
Tak się składa, że w gronie znajomych pisarzy jestem jednym z tych, którzy tworzą najwolniej. Wielu autorów chwali się, że dziennie jest w stanie napisać kilka tysięcy słów tekstu, podczas gdy ja zaliczam się do szczęśliwców, gdy mój licznik dobije do kilku setek. Iluzja ekspresowo piszącego autora wzięła się stąd, że w ciągu ostatnich trzech lat opublikowałem coś koło setki opowiadań oraz powieść – sęk w tym, że większość z tych tekstów powstała dużo wcześniej, czekała tylko na publikację.
Nie zwracam jednak szczególnej uwagi na swoje tempo pisania. Dla mnie pisanie jest formą myślenia i dopóki piszę o tym, co mnie interesuje, nie przejmuję się tym, czy napisałem pięćdziesiąt czy pięć tysięcy słów dziennie. Czasami te właściwe pięćdziesiąt słów trudniej przelać na papier, niż kiepskie pięć tysięcy, a ja zawsze będę bardziej zadowolony z tych pierwszych.
Wiele z twoich tekstów SF odwołuje się do aktualnych publikacji naukowych – czy to znaczy, że właśnie w taki sposób wyszukujesz pomysłów? Jak decydujesz, które z nich zasługują na przelanie na papier?
Nie mam na to jednej metody. Czasami rzeczywiście zainspiruje mnie specjalistyczna publikacja, kiedy indziej w głowie utkwi mi jakiś obraz czy emocja, które domagają się, by obudować wokół nich fabułę. W okresie, gdy tworzyłem wiele opowiadań zauważyłem, że im więcej piszę, tym więcej pomysłów przychodzi mi do głowy – pisanie to forma myślenia, więc nie dziwi, że im więcej się myśli, tym więcej ma się pomysłów.
Po prawdzie jednak, pomysły same w sobie są mało warte, bo sztuką jest dopiero ich umiejętne wykorzystanie. Wokół utartego pomysłu można napisać interesująca historię, a same pomysły nie są z definicji ciekawe, jeżeli nie potrafi się ich zaprezentować. Najlepsze w pisaniu jest zaś to, że istnieje nieskończenie wiele sposobów na uczynienie idei intrygującymi i tak samo nieskończenie wiele metod, z pomocą których możemy zaangażować czytelników emocjonalnie w opowiadaną historię.
Sam zazwyczaj ignoruję większość „reguł” dotyczących pisania i tworzę tak, aby tekst był zajmujący przede wszystkim dla mnie – bo jedynym czytelnikiem, do którego umysłu mogę dotrzeć jestem ja sam, więc łatwiej jest mi pisać dla siebie, niż dla wyimaginowanej szerokiej grupy odbiorców, którą opisuje się choćby w książkach uczących jak pisać.
Wracając do twojej debiutanckiej powieści, „Królów Dary” – mówiłeś, że jej fabuła była inspirowana chińską historię. Jak głębokie były to inspiracje?
„Królowie Dary” to opowieść o dwóch niecodziennych przyjaciołach, bandycie i księciu, którzy w trakcie walki by obalić złe imperium stają się sobie bliscy niczym bracia, by potem stanąć naprzeciw siebie w sporze o to, jak po sukcesie rebelii powinno funkcjonować społeczeństwo.
Fabuła jest luźno oparta na legendach dotyczących powstania dynastii Han (tak zwana Rywalizacja Chu-Han), a miejscem akcji jest fikcyjny archipelag. To świat polityki i intryg, miłości czystej i skażonej, buntu przeciw tyranii, który prowadzi do upadku własnych ideałów, wreszcie o przyjaźniach, które się w tym czasie rodzą i rozpadają z powodu wyższości potrzeb wojny i kraju. Występują tu próżni i zazdrośni bogowie, bambusowe statki powietrzne i inspirowane biomechaniką łodzie podwodne, przywołujące honor i chwałę minionej epoki latawce bojowe, fantastyczne stworzenia i o tajemniczych magicznych księgach, opisujących zapisaną w naszych sercach przyszłość.
I choć wprawdzie wiele z opisanych w powieści wydarzeń ma swoje historyczne odpowiedniki, nie jest to fikcja historyczna. To raczej przepuszczony przez filtr fantastyczności opis procesu, w trakcie którego historia staje się legendą.
W trakcie pisania tej książki tak samo wiele uwagi poświeciłem technologii, co magii, tak samo pilnie pochylałem się nad sztuką, co nad wojną. Tekst skupia się na opisie sprawowania władzy, ale jednocześnie jest pełen nadziei, że społeczeństwa mogą się rozwijać.
Pisząc go świetnie się bawiłem i sądzę, że przynajmniej tyle czytelnik powinien odczuć.
To monumentalna opowieść, gdzie „Królowie Dary” stanowią ledwie jej pierwszy tom. Nie przerażała cię myśl, że mierząc się ze swoją pierwszą powieścią rzucasz się na tak głęboką wodę, a spisanie tej historii zajmie ci przynajmniej kilka lat?
Nie. Nie przerażają mnie wyzwania pisarskie.
Historia Dynastii Dmuchawca jest rozpisana na całą serię, a ja lubię pisać długie wątki – to inny rodzaj przyjemności, niż tworzenie opowiadań.
Mówiłeś, że powieść chciałeś napisać od zawsze, ale czekałeś, aż przyjdzie ci do głowy odpowiedni pomysł. Teraz, gdy masz już na koncie powieściowy debiut, masz pomysły na kolejne książki (poza kontynuacjami serii „Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu”). Może myślisz o powieści SF? Masz w dorobku wiele bardzo dobrych opowiadań fantastyczno-naukowych, przez co wielu twoich fanów oczekiwałoby właśnie powieści SF.
Mam mnóstwo pomysłów na powieści. Jednakże, jak wspominałem, same w sobie są one niewiele warte, bo wszystko zależy od wykonania. Często dochodzi do sytuacji, gdy najpierw ktoś streszcza mi stojącą za jego powieścią ideę, która jest świetna, ale gdy siadam do czytania samej książki, ta okazuje się rozczarowaniem. Dla mnie bardziej wartościowe jest znalezienie sposobu na dobre ogranie choćby jednej idei, niż gromadzenie wielu świetnych pomysłów na fabuły.
Niespecjalnie też przykładam wagę do podziałów gatunkowych literatury. W mojej opinii, gdyby komuś bardzo zależało, mógłby „Królów Dary” równie dobrze zaliczyć do fantasy, co do fantastyki-naukowej lub fikcji historycznej. Określanie takich gatunkowych ram jest przydatne dla czytelników, bo pozwala im wnioskować, czego mogą się po książce spodziewać i jak ją odczytywać. Wiele z moich własnych tekstów raczej ucieka takiemu szufladkowaniu, a ja sam często tworzę wbrew gatunkowym prawidłom.
Prawda jest jednak taka, że rzeczywiście czytelnicy znający mnie z opowiadań mogli być zaskoczeni „Królami..” i faktem, że powieści tej najbliżej do tak zwanego epickiego fantasy. Mam też nadzieję, że zaskoczy ich to, w którą stronę pójdę w następnej powieści.
O Kenie Liu:
Liu urodził się w Chinach, w wieku jedenastu lat wyemigrował z rodziną do Stanów Zjednoczonych – jego związek z krajem rodzinnym pozostał jednak bardzo silny. Pisze o nim w swoich opowiadaniach, na chińskiej historii wzorował fabułę swojej pierwszej powieści („Królowie Dary”), aktywnie też promuje chińską fantastykę w Stanach, wyszukując i przekładając powieści i opowiadania (to dzięki niemu „Three-Body Problem” Liu Cixina jako pierwsza tłumaczona książka w historii zdobyła Hugo).
Jego opowiadania przyniosły mu wiele nagród – „Papierowa menażeria” to jedyne dzieło w historii, które uhonorowano Hugo, Nebulą i World Fantasy Award – i szybko uczyniły z niego gwiazdę fantastyki, także w Polsce, gdzie od roku 2011 w „NF” i „FWS” opublikowaliśmy aż dziesięć jego tekstów (najwięcej ze wszystkich autorów publikowanych w tym okresie), w tym takie arcydzieła jako „Mono no aware” czy „Człowiek, który zakończył historię: dokument”.
Wywiad pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Nowa Fantastyka”.
Fot. otwierające artykuł: Li Yibo.
Fot. w treści artykułu: Lisa Tang Liu