Dostajemy połączenie wbijających w fotel zdjęć popisów lotniczych, sporej dawki nostalgii do „Top Gun” z 1986 r. oraz poruszającej opowieści o budowaniu swojego dziedzictwa i wymianie pokoleń.
W pierwszej kolejności „Maverick” jest oszałamiającym kinowym spektaklem. Znany z graniczącej z szaleństwem obsesji na punkcie praktycznych efektów specjalnych oraz sportów ekstremalnych Tom Cruise tym razem przeszedł sam siebie, upierając się przy swojej wizji, że niezwykłe popisy lotnicze mają być kręcone naprawdę, a aktorzy i aktorka powinni doświadczać prawdziwych przeciążeń. W połączeniu ze świetnym montażem otrzymujemy sekwencje, które z pewnością przejdą do historii kina, a w trakcie seansu sprawiają, że sala kinowa zdaje się wirować z samolotami. Trudno to opisać, bo to po prostu doświadczenie – pełna immersja wynikająca z niesamowitego realizmu tego, co widzimy na ekranie. Od czasu nowego „Mad Maxa” nie było na wielkim ekranie historii tak bardzo podnoszącej widzom poziom adrenaliny.