15 lat po głośnej premierze „Świtu żywych trupów” Zack Snyder wraca do tematyki zombie w „Armii nieumarłych”. Efekt jest rozczarowujący.
Na początku pierwszej dekady XXI wieku Zack Snyder był częścią rewolucji, która dotknęła kino grozy – po wybitnych „28 dniach później” Danny’ego Boyle’a z 2002 roku, przyszła rewelacyjna komedia „Wysyp żywych trupów” Edgara Wrighta oraz właśnie „Świt żywych trupów” Snydera (oba rok 2004). Widownia na nowo zainteresowała się zombie. Potem nastąpiła eksplozja popularności tej tematyki, głównie dzięki Robertowi Kirkmanowi i jego komiksowi „The Walking Dead”, oraz serialowi na jego podstawie. Obecnie jesteśmy już w takim stadium fenomenu, że za nami i przerysowane komedie o zombiakach, pokroju „Zombieland”, i romanse z żywymi trupami w roli głównej, jak „Wiecznie żywy”. Nieumarłymi zainteresował się nawet Jim Jarmusch, w filmie „Truposze nie umierają” naprzeciw nim stawiając m.in. Billa Murraya (wystąpił też w „Zombieland”), Adama Drivera i Tildę Swinton.
Film „Armia nieumarłych” ma więc trafić już do innej publiczności, niż poprzednia zombie-fabuła Zacka Snydera – i ta świadomość reżysera jest w tym projekcie ewidentna. Po pierwsze, Snyder próbuje wnieść do gatunku powiew świeżości, łącząc go z heist movie, a więc filmem o skomplikowanym skoku rabunkowym, z kolorową drużyną złodziei na pierwszym planie. Wyobraźmy sobie „Ocean’s Eleven”, tylko że celem jest sejf w środku opanowanego przez zombie Las Vegas, a zamiast George’a Cloone’a na czele grupki śmiałków stoi imponującej postury, obwieszony bronią od stóp po zęby Dave Bautista. Po drugie, „Armia nieumarłych” nie zadowala się, jak „Świt żywych trupów”, czerpaniem z dorobku gatunku, tylko stara się rozbudowywać, modyfikując nawet samych zombie, którzy tu dzielą się na różne klasy i są znacznie więcej, niż tylko bezmyślną masą. Bardzo wyraźne jest, że tworząc „Armię nieumarłych”, Snyder tak naprawdę planował całą serię/uniwersum filmów, rozwijających nowa „mitologię żywych trupów”. Wreszcie – obraz ten pod wieloma względami stanowi remiks tego, co już widzieliśmy, przerabiając czy też naśladując gatunkowe tropy, na co najbardziej jaskrawym przykładem jest czołówka, w oczywisty sposób kojarząca się z otwarciem „Zombieland”.
Wspomniana chęć budowania fabuły większej niż jeden film to jednak wada tej produkcji. Nie jedyna, ale jedna z większych – „Armia nieumarłych” nie opowiada żadnej historii, bohaterowie to grupka przerysowanych stereotypów, nawet postać Bautisty sprawia wrażenie fabularnej atrapy, z na siłę dorzuconą relacją z córką, przejściami z żoną czy marzeniem o własnej restauracji. Ewidentnie siły twórcze przelano tu na samych zombie, ale jednocześnie film skonstruowano tak, by zanęcał, a nie dawał satysfakcji w zamknięciu któregokolwiek ze związanych z nimi wątków.
Sił twórczych nie starczyło zresztą i na sam wątek główny, czyli akcję skoku na kasę i obrabowanie sejfu w środku zalanego nieumarłymi Las Vegas. Po tym, jak już scenarzyści nakreślili ogólne rysy każdego z głównych bohaterów, rzucono ich w środek akcji, a następnie kazano postępować w sposób urągający elementarnej logice, byle tylko podkręcać dramatyzm scen, byle Zack Snyer (który odpowiadał tu również za zdjęcia) mógł skręcić efektowne ujęcie. Postacie są w tym filmie służebne popychaniu fabuły na tory narzucone przez scenarzystów, niezależnie od tego, czy ich zachowanie ma sens, czy nie, ba!, scenarzystom zdarza się ignorować prawa logiki i fizyki, bo na przykład potrzebują, by dana postać nagle znalazła się w konkretnym miejscu. Efekt jest kuriozalny, bo z jednej strony scenariusz stara się budować atmosferę zagrożenia i uciekającego czasu (nie tylko zombie, ale i atak atomowy), a z drugiej bohaterowie i bohaterki zachowują się jak na spacerze, jakby nie przedarli się właśnie do środka Piekła, jakby z każdą sekundą nie byli bliżej unicestwienia.
„Armia umarłych” jest filmem efektownym, atrakcyjnym wizualnie, w czym również spora zasługa ciekawej pracy operatorskiej samego Snydera, wszystko to przychodzi jednak kosztem logiki, do stopnia irytowania widzów. Trudno delektować się malowniczymi obrazkami z egzekucji kolejnych zombie, gdy postacie postępują tak głupio, że mamy ochotę pukać się w czoło i na nie krzyczeć.
Jeżeli w filmie o zombie największym zagrożeniem dla bohaterów nie są nieumarli, a ich własne kuriozalne zachowanie (a w „Armii…” mamy do czynienia z grupą zawodowych żołnierzy i żołnierek!), to film taki nie ma prawa działać.
W ewidentnie wspieranym potężnym budżetem obrazie Zacka Snydera zabrakło więc funduszy na coś, co wydaje się podstawowe: dobrego scenarzystę.
Film „Armia umarłych” w Polsce oglądać można na platformie Netflix.