Nad siódmą książką w dorobku Joe Hilla unosi się cień jego ojca, Stephena Kinga. Tym razem dzieje się tak na życzenie samego autora, który dotychczas robił wiele, by odciąć się od łatki syna Króla Horroru. We wstępie do zbioru opowiadań „Gaz do dechy” Hill pisze: „Kiedy zaczynałem pisać, nie chciałem, aby ludzie się dowiedzieli, że jestem synem Stephena Kinga, więc nałożyłem maskę i udawałem kogoś innego.” Zaraz jednak dodaje: „Lecz książki zawsze mówią prawdę”, wskazując na oczywiste inspiracje prozą ojca w swoich powieściach i opowiadaniach. W ramach tego „rozliczenia” w „Gazie…” ukazują się dwa opowiadania, które panowie napisali wspólnie: tytułowy „Gaz do dechy” oraz „W wysokiej trawie”.
Nowa książka to więc świadectwo pewności siebie jako twórcy, której brakowało Hillowi, gdy przed laty decydował się na pseudonim. To jednak również popis pisarza, który dobitnie pokazuje, że owszem, jest synem Kinga, ale nie tylko. „Gaz do dechy” to zbiór różnorodny, pełen tekstów świadczących o lekcjach odrobionych u takich autorów jak Richard Matheson („Gaz do dechy”), Ray Bradbury („Faun”, „Nad srebrzysta wodą…”) czy George Romero („Tweety…”), ale także Neil Gaiman („Stacja Wolverton”) i David Mitchell („Jesteście wolni”). To przekrój różnych oblicz grozy, od thrillera, przez makabrę, po bardziej melancholijnych „Spóźnialskich” czy groteskową „Stację…”.
Tym, co w największym stopniu łączy Joe Hilla z twórczością jego ojca, Stephena Kinga, jest natomiast dar do snucia wciągających opowieści, ten rzadki talent „gawędziarza”, który mógłby pisać o czymkolwiek, a i tak czytalibyśmy z zapartym tchem. Przez to właśnie nawet wstęp do tego zbioru czyta się niczym najbardziej fascynująca historię.
Tłum. Danuta Górska, Izabela Matuszewska
Fot. Wydawnictwo Albatros