Amerykański reżyser David Lowery opowiada m.in. o swoim filmie „Zielony rycerz. Green Knight” i o pracy na planie disneyowskiej superprodukcji „Peter Pan & Wendy”.
Marcin Zwierzchowski: Ostatni pana film, „Zielony rycerz. Green Knight”, z powodu wybuchu pandemii miał opóźnioną o ponad rok premierę. Jak to wpłynęło na ten obraz?
David Lowery: Szczerze mówiąc, ta sytuacja mnie ucieszyła. Oczywiście nie cieszyłem się z powodu pandemii, ale z tego, że premiera się przesunęła – czułem, że jeszcze nie wszystko dopracowałem. Zyskałem dodatkowy miesiąc–dwa, a kiedy jak cały świat próbowałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nabrałem do swojego dzieła pewnego dystansu. Po tej krótkiej przerwie otworzyłem program do edycji i zacząłem ponownie nad tym filmem pracować. Wspaniałe było to, że nie mieliśmy jeszcze nowej daty premiery i nie wisiał nad nami żaden deadline. Pracowałem bez presji.
Wcześniej wyglądało to tak, że gdy kończyłem jeden film, brałem już udział w preprodukcji kolejnego. To rozdarcie przyprawiało mnie o szaleństwo. Z „Zielonym rycerzem” miałem komfort. Nie musiałem już zrywać się co rano, by oglądać propozycje lokacji zdjęć, uczestniczyć w przesłuchaniach ani innych rzeczach, które wymagały mojej uwagi. Był to więc niezwykle przyjemny czas relaksu i skupienia.
To możliwe, że będzie pan w stanie tak pracować również w przyszłości?
Niespecjalnie. Ciężko byłoby skłonić ludzi finansujących poszczególne produkcje, żeby dali mi tyle dodatkowego czasu. Jestem przekonany, że taki model pracy byłby dla mnie jako reżysera niezwykle cenny, ale nie mam złudzeń, że byłoby trudne do zrealizowania. Na pewno spróbuję. Ale to miecz obosieczny – bo można tak dopracowywać film bez końca. Czasami dobrze mieć ustaloną datę premiery i termin oddania materiału, konkretny cel. Zdarza się, że docierasz do tego celu, do deadline′u, i wiesz, że to wciąż nie to, film nie jest gotowy. Dobrze, że gdy tak się stało z „Zielonym rycerzem”, mieliśmy ten dodatkowy czas.
PEŁEN TEKST NA POLITYKA.PL