Wit Szostak nie przestaje szukać dla swojej prozy formy innej, niż standardowa, linearna fabuła powieściowa. W „Poniewczasie” eksperymentował, łącząc fikcję z opowieścią twórcy o tworzeniu fikcji. W „Cudzych słowa” odrzuca rygor czasu, o głównym bohaterze, Benedykcie, opowiadając z wielu perspektyw, skacząc do różnych momentów jego życia; jakbyśmy obserwowali to życie w formie rozwiniętej rolki filmu, kręconego przez wielu operatorów, a zamiast oglądać go chronologicznie, poruszalibyśmy się swobodnie (nieco chaotycznie), wzdłuż tej linii czasu.
„Cudze słowa” to więc opowieść o naszych wielu obliczach, różnych zależnie od perspektywy tego, kto nas obserwuje. Powieściowy Benedykt inny jest jako syn, inny jako kolega z dzieciństwa, mentor, filozof, kochanek czy też ekscentryczny właściciel restauracji w Krakowie.
Szostakowi to żonglowanie siedmioma perspektywami pozwala na tworzenie w zasadzie siedmiu różnych opowieści, bardziej lub mniej splecionych, połączonych postacią głównego bohatera, ale też radyklanie innych warsztatowo. To jakby zbiór opowiadań, z tekstami poszatkowanymi i poprzeplatanymi. Raz czytamy więc naszpikowaną filozofią opowieść o profesorze i jego wybitnym uczniu, raz historię pisaną z perspektywy małego chłopca, a kiedy indziej czytamy zapiski jednej z kochanek Benedykta, lubującej się w sensualnych grach słownych, kształtującej język niczym sprawny rzeźbiarz glinę. W sercu tego wszystkiego jest zaś wizja niezwykłej restauracji, wedle pomysłu Benedykta, będąca opowieścią o kuchni jako nośniku historii.
W pewnym sensie w „Cudzych słowach” odnajdziemy Szostaka, którego już znamy, z pasją opowiadającego o filozofii czy kuchni śródziemnomorskiej, z drugiej jednak w każdej kolejnej książce pisarz ten daje nam coś nowego.
Wit Szostak, Cudze słowa, Wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2020, s. 280
Recenzja pierwotnie ukazała się w tygodniku „Polityka”.