Jak być oryginalnym, pisząc w gatunku tak wyeksploatowanym jak heroic/dark fantasy? Doskonałej lekcji młodym twórcom i twórczyniom udziela… komiks „The Last God” ze scenariuszem Philipa Kennedy’ego Johnsona – oraz George R.R. Martin i Andrzej Sapkowski.
Mam teorię, że w pamięci polskich adeptów i adeptek pióra, pragnących tworzyć historie fantasy takie jak Tolkien, Abercrombie, Martin czy Sapkowski, „Władca pierścieni” oraz „Silmarillion” zlały się w jedno. Winię za to Petera Jacksona, który swoją ekranizację otworzył (wspaniałą) narracją Galadrieli (Cate Blanchett), przybliżającej nam część historii Śródziemia dotyczącą Jedynego Pierścienia i wojen z Sauronem. W efekcie coś przeskoczyło w chłonnych fantasy głowach i wybrzmiał komunikat: ZACZYNAJ OD HISTORII ŚWIATA. Nie zliczę lądujących na moim biurku (czyt. „w skrzynce meilowej”) powieści fantasy, które rozpoczynały się od wstępów/prologów opisujących genezę kolejnego neverlandu i działania kreujących go bóstw (w stylu Ainulindalë, czyli pieśni Eru Ilúvatara i Ainurów, która ukształtowała świat Eä), albo pełne wymyślonych (i wymyślnych) nazw geograficznych, imion i Tych Wydarzeń (zawsze wielkimi literami) streszczenia często tysięcy lat historii danego świata. Zanim więc cokolwiek się wydarzyło, zanim poznałem jakąkolwiek postać, uderzała we mnie fala pokracznych słowotworów (bo przecież każdy musi być jak Tolkien), dat, imion i szybki kurs geografii, z opisaniem tła geopolitycznego miejsca, o którym słyszałem pierwszy raz i z którym mój związek emocjonalny był żaden.