Zakładając, że powstałoby urządzenie mierzące zawartość fantastyki w prozie fantastycznej, powieść „Pył Ziemi” z pewnością spowodowałaby jego przegrzanie, przekraczając wszelkie normy. Bo niby mamy tu science fiction z czwartego tysiąclecia, trafimy jednak i choćby do wiktoriańskiego Londynu, i do Aurory, czyli „miasta, gdzie barwy następnego zachodu słońca wybiera się w drodze głosowania”. Naszymi bohaterami są zaś Lilo i Rez, ludzie przyszłości, wysłannicy załogi statku Yggdrasil, mający za zadanie zbadać przeszłość Ziemi, co robią na przykład polując na Kubę Rozpruwacza czy urządzając strzelaniny rodem z „Matrixa”.
Największa zaletą powieści Rafała Cichowskiego jest właśnie ta szalona mieszanka SF z… cóż, ze wszystkim. Ta książka nie pozwoli czytelnikowi zakwalifikować się do określonej kategorii, nie da luksusu przewidywalności, wymaga skupienia, ale i zaufania do autora, który nie raz, nie dwa zaprowadzi nas na ścieżki pozornego absurdu. W skrócie: ta przyszłość to świat rządzony innymi, z naszej perspektywy dziwnymi regułami, autor nie daje zaś czytelnikom – słusznie – żadnej taryfy ulgowej, rzucając nas od razu na głęboką wodę.
Dlatego „Pył Ziemi” to lektura ożywcza, walcząca z czytelnikiem w takim rozumieniu, że każe szukać sensu, składać go z mniejszych fragmentów, jak powieść-zagadka.
Jest w tym względzie jakieś literackie pokrewieństwo między Rafałem Cichowskim a Pawłem Matuszkiem, który podobnie nieszablonowo snuł historię w „Onikromosie”, a także opowiadaniami Jakuba Nowaka, również nie wierzącego w podawanie odbiorcy faktów na dłoni, mimo iż wymaga od nas zanurzania się w nowe, nieznane nam światy.
Rzecz jasna taka fantastyka to pole minowe dla autora, który raz, że musi jednak dbać o to, by czytelnik był w stanie nadążyć za nim w tej podróży (z tym nie poradził sobie choćby Matuszek), a dwa – sam musi pilnować się, by proces kreacji świata, dziwacznych bohaterów czy niezwykłych lokacji nie sprowadził go na manowce ze ścieżki opowieści. I taki jest problem „Pyłu Ziemi” – trudno powiedzieć, o czym jest ta książka, w rozumieniu, co się w niej dzieje, a nie co jest. Cichowski daje nam tu zbiór obrazów, niekiedy ruchomych, jak gify, ale jednak zatrzymanych/ograniczonych ujęć. Jakie jest zadanie Lilo i Reza? Odnaleźć Bibliotekę Snów – to wiemy. Sęk w tym, że oni sami często chyba o tym zapominają, zwłaszcza w środkowej części książki, przez co fabuła bardziej przypomina relację z wycieczki po Ziemi przyszłości-kuriozum, niż jakąś opowieść. Bohaterowie przeważnie donikąd nie zmierzają.
Z jednej strony można więc w „Pyle Ziemi” dostrzec wyraźne zalążki talentu Cichowskiego, zarówno jeżeli chodzi o warsztat (dojrzały styl, język, który udźwignął to rozpasanie wyobraźni i rozbuchane sceny), jak i konstrukcję powieści, bo jednak opanował tę skomplikowana fabułę. Z drugiej trzeba przy tym wymagać, aby nie tylko pokazywał nam zmyślne cudeńka, ale i coś opowiadał, bardziej skupiał się na historii.