Na jaką półkę w księgarni powinien trafić „Świat miniony”? Pasuje pod „Kryminał”, bo w końcu główną bohaterką jest agentka NCIS Shannon Moss, która do rozwiązania ma sprawę morderstwa rodziny żołnierza piechoty morskiej, a także zaginięcia jego córki. Akcja rozgrywa się w roku 1997. Ale nie tylko – Moss pracuje w specjalnej jednostce, wykorzystującej w pracy śledczej skoki w czasie; bo w tym świecie są one możliwe, a rzeczony żołnierz piechoty był członkiem załogi statku kosmicznego USS Waga. Dodajmy do tego tajemniczy Terminus, czyli de facto koniec świata, który ludzie zaobserwowali w swojej przyszłości, a który z niewyjaśnionych powodów zbliża się jeszcze bardziej, a otrzymamy coś, co każdy księgarz bez wahania upchnął by na półce z tabliczką „Fantastyka”.
No więc?
Idąc dalej z tą metaforą, książkę Sweterlitscha trzeba by położyć albo na łączniku między oboma półkami, albo najlepiej zaopatrzyć się w drugi egzemplarz i jeden postawić między Dickiem a Wattsem, a drugi gdzieś obok Jamesa Ellroya i Camilli Läckberg. To po prostu kryminał SF, gdzie oba gatunki są równie ważne dla fabuły (podobnie zresztą jak z niedawno u nas wydanych „Siedmiu śmierciach Evelyn Hardcastle” Stuarta Turtona).
Lektura powieści Toma Sweterlitscha była odświeżająca, ponieważ wykorzystując możliwości obu gatunków, udało się tchnąć nowe życie w pewne schematy, które pisarz wykorzystywał. Nie ma wielu bardziej zgranych motywów współczesnej fikcji, niż agentka NCIS na tropie mordercy oraz tajna rządowa jednostka podróżujących w czasie agentów – a jednak z połączenia tych „staroci” wyszło coś nowego, bo otworzyły się nowe ścieżki.
Na myśl przychodzi odcinek „Black Mirror”, w którym Charlie Brooker zrobił coś bardzo podobnego – był to „Hated in the Nation” z 3. sezonu, gdzie to pani detektyw Karin Parke prowadzi śledztwo w sprawie morderstw, za którymi stoją zdalnie sterowane roje mechanicznych pszczół. Z jednej strony dostaliśmy charakterystycznych dla tzw. „nordic noir” klimat kryminału, a do tego cudownie cyniczną bohaterkę, z drugiej z kolei rasowe SF, jak to w „Black Mirror”.

Sweterlitsch działał podobnie. Jego Moss to charakterystyczna dla kryminału bohaterka „wielowarstwowa”, której poznawanie jest co najmniej tak interesujące, jak rozwiązywanie z nią kolejnych zagadek. Do tego wybrał małą skalę i schemat śledztwa, a więc zbieranie dowodów, przesłuchania, przenikanie do lokalnej społeczności, i tak dalej. Z drugiej strony to wciąż pobudzająca intelekt fantastyka naukowa, ciekawie ogrywająca temat nie tylko podróży w czasie, ale i wielu rzeczywistości, ich wzajemnego przenikania i wpływania na siebie. Pomieszane jest to natomiast tak, że jedno nie „psuje” drugiego, oferując choćby wyjścia „deus ex machina”; jeżeli przyjrzeć się temu, jak działa Moss, to jest ona czymś w rodzaju jednoosobowego oddziału „Archiwum X”, które po latach wraca do nierozwiązanych spraw i z użyciem nowych technik i nowych dowodów dochodzi prawdy. Różnica taka, że ponieważ Moss może wrócić do przeszłości, a więc swojej teraźniejszości, ona może nie tylko doprowadzić winnych przed sąd, ale i mieć nadzieję choćby na uratowanie zaginionych.
„Świat miniony” to też takie spojrzenie w przyszłość – wydaje się, że czasem wielu autorów prozy gatunkowej w poszukiwaniu świeżości będzie przełamywać gatunkowe bariery. Oczywiście, takie „przejścia” to nic nowego, bo w końcu pierwsze trzy tomy „Harry’ego Pottera” wykorzystują schemat śledztwa kryminalnego, nie można też zapominać o „Aktach Harry’ego Dresdena” Jima Butchera. Z czasem połączenia będą jednak silniejsze, wyodrębnienie części składowych trudniejsze, a strumień przepływu twórców w tę i we w tę silniejszy.
Recenzja pierwotnie ukazała się w miesięczniku „Nowa Fantastyka”.