Powieść „Czarne miecze” Arkadego Saulskiego otwiera serię „Droga Samotnego Psa”. To świetny przykład dobre, angażującej literatury rozrywkowej.
Ta książka w sumie nie jest fantastyką per se, choć we wszystkim poza występowaniem elementów nadprzyrodzonych czyta się jako powieść fantasy (kreacja wojownika, jego droga, ale też opis Japonii, niczym eksploracja fantastycznego Neverlandu).
„Czarne miecze” to bardzo dobra książka. To rodzaj książki, do której oceniani tu wcześniej przeze mnie początkujący autorzy i autorki, zwłaszcza fantasy, gdzie macha się mieczem czy magią, aspirują, ale nie do końca im wychodzi. To historia pełna akcji, z wojownikiem w centralnym punkcie, i to z wojownikiem wręcz legendarnym, groźnym. To opowieść o honorze, intrygach, walce o władzę. Wszystko suto zakrapiane krwią. Co jednak Saulski robi dużo, dużo lepiej niż większość to budowanie danej postaci na wielu poziomach, spisując listę zalet, umiejętności i wad, ale też marzeń, lęków, ambicji, dodając przeszłość. I konsekwentnie się tego trzyma, nie zapominając o tych wątkach. W „Czarnych mieczach” procentowało to zwłaszcza w finale, dodając smaku scenom batalistycznym, gdzie nie chodziło tylko o to, kto kogo usiecze, ale gdzie finał znalazło wiele wątków osobistych bohaterów.
Efekt to bardzo dobrze prowadzona, klimatyczna, pełna akcji opowieść o walce o władzę w Nipponie (a przynajmniej jego wycinku), o starciu dwóch klanow, opowiedziana z perspektywy wojownika-Ducha, służącemu dziedzicowi klanu Oda. (Na mnie klimat książki z pewnością podziałał tym mocniej, że ogrywam właśnie „Ghost of Tsushima”.)
Wymieniając wady powieści, trzeba by wspomnieć, że autor momentami za bardzo zapędza się w opisywanie nam zwyczajów, elementów ubioru itp, listując dokładne nazwy, przez co scena potrafi przypominać inwentaryzację, albo w drobiazgowości zamieniać się w opis typu: „Otworzył samochód, używając kluczyków i chwytając za klamkę i otwierając drzwi na zawiasach, po czym usiadł w fotelu z zagłówkiem i położył ręce na okrągłej kierownicy”. Na szczęście im dalej w książkę, tym podobne ciągoty autora zostają bardziej przytłumione.
Trudno również nie dostrzec, że tak jak autor bardzo dobrze kreuje złożone postacie i konsekwentnie je prowadzi, tak sceny bardziej introspektywne, emocjonalne czy intymne nie są jego mocną stroną (a przynajmniej w tej książce ich unikał). Postaci noszą więc swoje emocje niczym okrycia wierzchnie, wyrażają je wyraźnie, są siebie bardzo świadome. Brakuje w tym niuansu, tej dodatkowej głębi, która dotyka choćby w historiach Roberta M. Wegnera, które choć rozpisywane na epicką skalę, pozostają bardzo ludzkie i potrafią głęboko poruszyć.
Niemniej, jeżeli ktoś chce przyjemnie spędzić czas w dawnej Japonii, ciesząc się opowieścią o honorze i mieczach ociekających krwią, trudno będzie znaleźć coś lepszego w tej kategorii niż „Czarne miecze”.