Powieść „Na Wodach Północy” kojarzy się z filmem „Obcy”. Bo na lodowym pustkowiu dalekiej północy również nikt nie usłyszy twojego krzyku. I tak jak załoga statku kosmicznego Nostromo utknęła zamknięta w jego wnętrzu z krwiożerczym ksenomorfem, tak mężczyźni z „Ochotnika” nie mieli dokąd uciec, gdy okazało się, że i pośród nich ukrywa się bestia. Do tego ta najgorszego rodzaju – człowiek.
Elementów nadprzyrodzonych więc u McGuire’a brak. Ale też ich nie potrzeba, bo skute lodem arktyczne plenery równie dobrze mogłyby być powierzchnią obcej planety; chodzi o odizolowanie od świata, odcięcie od jego praw i ich egzekutorów, co tylko potęguje grozę. Świetnie sprawdza się to zwłaszcza w pierwszej części powieści, gdzie atmosfera stopniowo gęstnieje, doskonale też buduje fundament pod starcie z mordercą, bo wtedy wiemy już, jak beznadziejne jest położenie pokładowego lekarza – naszego bohatera.
Nie ma w „Wodach” wielkiej opowieści, jest za to sprawnie poprowadzona, wciągająca historia zbrodni pośród społecznych wyrzutków, gdzie brak postaci kryształowych. Jest trochę o odkupieniu, o woli przeżycia, ale i o zemście, przede wszystkim jednak Ian McGuire skupił się na tym, by czytelnika przenieść do świata dziewiętnastowiecznych wielorybników, by z kart jego książki wiał północny wiatr, byśmy niemalże czuli słony smak wody.
Udało mu się. „Na Wodach Północy” urzeka właśnie przede wszystkim nie dzięki warstwie kryminalnej, ale historycznej. To kameralna opowieść, w zasadzie proza rozrywkowa, choć najwyższej próby
Ewelina Stefańska 6 maja, 2017
Bardzo mi się skojarzyło z „Terrorem” Simmonsa, a że tego lubię to i McGuirea sprawdzę. Dzięki.
admin 6 maja, 2017 — Post Author
Dobre skojarzenie. Ja właśnie „Terroru” w audio słucham i potwierdzam, że to ten sam klimat. Choć rzecz jasna Simmons pisał horror, no i skala opowieści nieco większa.