Ze względu na światową karierę Geralta z Rivii, „Fantastyka” w historii zapisuje się przede wszystkim jako pismo, które w 1986 r. opublikowało „Wiedźmina”. Cztery dekady istnienia miesięcznika to jednak coś więcej — to wiele pięknych kart historii polskiej literatury.
Rok 1982, końcówka. Trwał stan wojenny. Polscy widzowie mieli już szansę obejrzeć „Gwiezdne wojny” (u nas w 1979 r., dwa lata po premierze w USA), ale choć kilka miesięcy wcześniej światową premierę miał „Łowca androidów” w reżyserii Ridleya Scotta, nad Wisłę film z Harrisonem Fordem zawitać miał dopiero w roku 1990. O książki też było trudno. Jeszcze trudniej było o fantastykę, bo tę anglojęzyczną trzeba było tłumaczyć własnym sumptem, drukować w podziemiu, kolportować po znajomych, pod ladą. W środowisku miłośników literatury science fiction i fantasy rozchodziły się wtedy tak zwane klubówki*, czyli nieoficjalne, fanowskie przekłady książek, powielane cichaczem, dostępne nielicznym, którzy w ten sposób mogli obcować z klasykami pokroju Heinleina, Asimova, Silverberga, Le Guin czy Bradbury’ego.
W taki krajobraz wkroczyło pismo „Fantastyka”. W pierwszym numerze czytelnicy i czytelniczki dostali m.in. opowiadanie George’a R.R. Martina, jak i pierwszą część powieści „Żuk w mrowisku” braci Strugackich. Miesiąc później byli Asimov, Ziemiański, kolejna część „Żuka”. Potem Joe Haldeman, Harry Harrison, Alfred Bester, Philip K. Dick. I wielu, wielu innych. Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że miesięcznik „Fantastyka” był wówczas oknem na świat.