Bez pełnej gwiazd obsady, bez scenograficznego czy fabularnego rozbuchania. „Romulus” to mała skala, ale niesamowita jakość. Od dekad nie było tak dobrego „Obcego.”
Fede Álvarez dał nam perełkę kosmicznej grozy, a zdjęcia Galo Oliversa, doskonała scenografia i dźwięk składają się na jeden z najlepszych wizualnie filmów fantastycznych tego stulecia.
Zadziałało postawienie na prosty szkielet fabularny. Grupa zdesperowanych młodziaków przechwytuje sygnał tytułowego „Romulusa”, który to statek chcą wykorzystać jako swój bilet do lepszego świata. „Romulus” okazuje się opuszczoną stacją badawczą. Tylko tyle. Na to jednak Álvarez i współscenarzysta Rodo Sayagues z każdą sceną, każdym dialogiem dobudowują więcej głębi, rozszerzają motywacje i charaktery postaci, smaczki na temat świata. Tu naprawdę udaje się stworzyć grupę ciekawych bohaterów, w czym niemała zasługa bardzo dobrej i bardzo młodej obsady. Brylują zwłaszcza David Jonsson jako android Andy, Cailee Spaeney (ostatnio w „Civil War” Garlanda) i Archie Renaux (którego chwaliłem już za serial „Cień i kość”).
Prawdziwie zachwyca jednak wykreowany przez Álvareza świat. Otwarcie tego filmu to absolutny majstersztyk, gdy odwiedzamy kolonię górniczą firmy Weyland-Yuatni. Sekwencje takie jak budzenie się do życia uruchamianego statku czy start z planety, albo dokowanie statku do stacji to wizualne uczty – dla nich wiem, że obejrzę ten film jeszcze raz, bo tak realistycznego, brudnego, depresyjnego, ale jednocześnie pięknego kosmosu chyba jeszcze nie widziałem.
Álvarez nie jest w tym wszystkim bezbłędny, bo film mógłby się obyć bez ostatnich około 10 minut, kiedy to zakończenie jest przeciągane i przeciągane, zupełnie niepotrzebnie. Ale to, co daje nam wcześniej to świetny, świeżo wyglądający, bardzo dobrze opowiedziany horror, którego bohaterowie nie irytują nas głupotą, których losem się przejmujemy, a których zmagania z obcymi dają nam kilka naprawdę fajnych sekwencji.
Odbieram „Obcego: Romulusa” jako powrót do korzeni serii, do stawiania horroru na pierwszym miejscu, a spychania mitologii tego świata tam, gdzie jej miejsce – w tło, jako ozdobnik, a nie dominanta. Álvarez z jednej strony daje nam film przepiękny wizualnie, a z drugiej nie zapomina, że jego głównym zadaniem jest napinanie naszych nerwów do granic – co robi z olbrzymią maestrią.
Nie chcecie przegapić tego filmu.