Tarsem Singh nie zalicza się do grona cenionych reżyserów, raczej jest jednym z wielu, anonimowym dla szerszej widowni. Wyróżnia się świetnym okiem, dlatego obrazy takie jak „Cela” z Jennifer Lopez, „Immortals. Bogowie i herosi” czy „Królewna Śnieżka” (ta z Liliy Collins i Julią Roberts), choć ogólnie przeciętne, wizualnie prezentują się wspaniale.
Ostatnio urodzony w Indiach, a szlify zbierający na teledyskach i reklamach reżyser nie zachwyca, głównie dlatego, że kręci między innymi takie filmy jak „Klucz do wieczności”, czyli niezbyt zajmujące, napisane chyba na kolanie historyjki fantastyczne do zapomnienia.
Tarsem (takiego miana używa jako reżyser) ma jednak w swojej filmografii tytuł pod każdym względem wyjątkowy. Chodzi o „The Fall” (odmawiam używania polskiego tłumaczenia) z 2006 roku, z młodym Lee Pacem w roli głównej (teraz znacie go raczej jako króla elfów Thranduila z „Hobbita”). Obraz ten zarobił na całym świecie żenujące 3 miliony dolarów, nie doczekał się też mnóstwa pełnych zachwytów recenzji – sęk w tym, że jeżeli ta historia nie zasługuje na uznanie, to trudno orzec, jaki film wypada chwalić.
Mamy tu dwa plany. Głównym jest historia Roya, kaskadera, który podczas kręcenia jednej ze scen do nowego filmu spada z konia i uszkadza sobie kręgosłup. Trafia do szpitala, z małymi szansami na to, że będzie mógł chodzić. Skutkiem jest depresja i postanowienie o zakończeniu swojego życia. Tylko jak to zrobić, będąc przykutym do łóżka? Roy postanawia wykorzystać małą dziewczynkę, również pacjentkę, którą z pomocą opowieści nakłania do wykradzenia dla niego leków, którymi mógłby się zabić – snuje swoją historię, przerywając co jakiś czas i dając słuchaczce zadania, które musi wykonać, jeżeli chce usłyszeć ciąg dalszy.
Tu pojawia się drugi plan fabularny: jest nim fantastyczna historia Niebieskiego Bandyty, który postanawia obalić potężnego tyrana i uwolnić swoją ukochaną. Tu za scenografię służą nam niesamowite krainy, zaludnione przez kolorowe, niezwykłe postacie. Krainy, na których widok będziecie przecierać oczy ze zdumienia, z ujęciami tak pięknymi, że nie uwierzycie, iż film powstał bez użycia efektów komputerowych.
„The Fall” to projekt niezwykły. Film powstawał cztery lata, finansował go sam Tarsem, kręcono zaś w dwudziestu krajach. Jak pisałem – wszystko tworzono bez użycia komputerów, te wspaniałe, kolorowe dekoracje i niesamowite kadry były tworzone na planie, nie przed monitorem, co tylko wzmaga nasz zachwyt. Wizualnie „The Fall” może walczyć o tytuł jednego z najpiękniejszych filmów w historii.
Fabularnie zresztą również trzeba docenić ten obraz. Krytycy narzekali niekiedy na wątek fantastyczny, zapominając chyba jednak, że to opowieść snuta przez złamanego (dosłownie i w przenośni) mężczyznę, by zmanipulować małą dziewczynkę. Zresztą najważniejsza w tym filmie jest właśnie relacja Roya i młodziutkiej Alexandrii, te przerażające i wzruszające momenty manipulacji, to, jak dorosły omamia dziecko z pomocą siły opowieści.
„The Fall” to film z jednej strony piękny aż do bólu (naprawdę, uwierzcie mi, te kadry Was zachwycą), z drugiej zaś niesamowicie gorzki, bo choć mamy tu herosów i fantastyczne krainy, Tarsem opowiada przede wszystkim i pragnieniu śmierci.
Pozostaję w nieustającym szoku, że miłośnicy kina w większości nie poznali się na tym wielkim filmie. Z drugiej strony jednak – jeżeli dystrybutor przekłada „The Fall” na „Magię uczuć”, to czy naprawdę możemy się dziwić, że w Polsce prawdziwi koneserzy kina raczej po to DVD nie sięgali?
Recenzja pierwotnie ukazała się w serwisie polityka.pl
Szymo Nides 8 grudnia, 2017
Zabłąkałem się tutaj, skusiłem się i tyle z tego wyjdzie, że film jeszcze raz spróbuję sobie obejrzeć. Film jest znakomitym obrazem, albo inaczej – zbiorem przecudownych obrazów trochę niezdarnie połączonym w jeden film.
Dzieło prawie wybitne. Ale warto sobie przypomnieć.