if ( function_exists( 'wp_body_open' ) ) { wp_body_open(); } ?>
Marcin Zwierzchowski

Kulturalny Człowiek

xnxxvlxx xnxxxarab www.xnxxbro.com www.xnxxpapa.com

„Ciemne ogrody” Greg Kurzawa

Sam kupił zajętą przez komornika nieruchomość przy Enfield na aukcji, rzecz niesłychana. Przypuszczał, że będzie miała podejrzaną przeszłość, ale ponieważ plan był taki, żeby ją ogołocić, przerobić i odsprzedać, historia nie miała znaczenia. Dopiero kiedy ją nabył, dowiedział się, że jej poprzedni właściciel był na wpół zawodowym magikiem o pseudonimie artystycznym Kurricke. Po siedemnastu latach mieszkania w domu jednopoziomowym z dwoma sypialniami magik zniknął, zostawiając zepsute mleko w lodówce, naczynia w zlewie i wszystkie narzędzia pracy w niepozamykanych kufrach.
Sam nie chciał żadnej z tych rzeczy: ani kostiumów, ani rekwizytów z drugiej sypialni, ani szaf pełnych kostiumów, obuwia i peruk. Na wyciągarkę ze stojakiem z piwnicy mógł znaleźć się kupiec, ale wiklinowy kufer z notatnikami i kasetami 8 mm nie był wart złamanego grosza. Na nic były mu manekiny ze strychu – jedne na stojakach, drugie rozebrane na części i zapakowane do skrzyń. Rekwizyty sceniczne nie mieściły się w jego strategii inwestycyjnej.
W ten pierwszy weekend Sam drastycznie uszczuplił zbiory, wywlekając rupiecie magika ze strychu i na dwór przez garaż. Bezceremonialnie wyrzucił wszystko do wynajętego śmietnika zajmującego podjazd.
Jego plany zmieniły się dopiero w poniedziałkowe popołudnie, gdy zwinął zatłuszczony dywan w piwnicy i odsłonił właz.

***

Wychodząc z piwnicy na górę w poniedziałkowy wieczór, Sam skierował kroki do garażu, szukając wiklinowej skrzyni, którą wywlekł wcześniej rano. Zaciągnął ją z powrotem do domu i postawił na wprost ciemnozielonej kanapy, której, zdecydował już, pozbędzie się jako ostatniej – zaraz po trzydziestodwucalowym magnavoksie. Zasiadając na kanapie, rozpiął zatrzaski i uniósł wieko.
Notatniki w papierowych okładkach i kasety 8 mm. Z boku upchnięta kamera ręczna Sony owinięta we własne kable, a na wierzchu tego wszystkiego – fotografia dziesięć na piętnaście w cienkiej cynowej ramce. Sam wyjął zdjęcie, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
Na profesjonalnie wykonanej fotografii uchwycono niedobraną parę. Ona: młoda i ładna, siedząca na krześle z dłońmi na podołku i nieco oszołomioną miną. On: przypuszczalnie magik Kurricke, stał za nią, trzymając dłoń na odsłoniętej skórze między jej ramieniem a szyją. Miał może z pięćdziesiąt lat. Jego włosy, już siwiejące, wydawały się nienawykłe do grzebienia. Wypisz, wymaluj mężczyzna, który nie potrafi wyprasować koszuli, który zapomniał, jak wiąże się krawat. Uśmiechał się szeroko do aparatu z podekscytowanym, chłopięcym wdziękiem, zachwycony swoim szczęściem.
Kobieta była zbyt młoda na żonę albo kochankę magika, uznał Sam. Córka, być może. Jednak palce na jej karku były zbyt zaborcze, zbyt poufałe na takie pokrewieństwo. Skórę miała bez skazy, gładką i kremową, włosy jak puszysty brązowy jedwab, zupełnie niepasujące do rodzaju jej cery. Jej piękno wydało się Samowi nieskazitelne, choć w jej pozie było coś nienaturalnego. Jakby, pomyślał, nie malowała się samodzielnie.
Sam odłożył ramkę na bok.
Pobieżny przegląd pozostałej zawartości kufra ujawnił, że notatniki nie były ani ponumerowane, ani opatrzone datą. Kasety, podobnie, były nieuporządkowane i niepodpisane. Czując pewność, że któraś z rzeczy pozostawionych przez magika wytłumaczy istnienie włazu, Sam wybrał notatnik z bezładnej sterty. Otwierając go w środku, przeczytał:

Jak Bóg musi nas nienawidzić. Jak wstrętna musi być dla Niego nasza głupota i bezradność.
Hitler mordował kalekich i słabych tylko i wyłącznie dlatego, że byli kalecy i słabi. Choć sam był człowiekiem – workiem mięsa niczym nieróżniącym się od tych, których zagazował. O ile większa jest przepaść między nami a Bogiem? O ile większa Jego nienawiść do nas?
Czemu cierpienie słabych miałoby budzić nienawiść?
Słyszałem opowieść o chłopcu, który roztrzaskał głowę rannego psa, bo ten nie miał na tyle przyzwoitości, by umrzeć. Teraz rozumiem, że chciał zakończyć niedolę nie tego biednego zwierzęcia, ale własną. Jak nieszczęsny musi być zatem Bóg, widząc, jak tłuczemy się bezładnie, ślepi i becząc niczym owce, po Jego ciemnym ogrodzie? Nieświadomi własnej nieświadomości, tarzamy się w całym Jego stworzeniu, depczemy je.
Jak to możliwe, że którykolwiek z nas jeszcze żyje?

„Nowa Fantastyka” 7/2014

***

Sam zamknął notatnik i raz jeszcze podniósł fotografię. Tym razem wysunął ją z ramki i odwrócił na drugą stronę.
Dla E. Całuję, J.
– J. Kurricke – dopowiedział Sam. – Co tu się wydarzyło?
Wyjął kamerę ręczną Sony wraz ze zwojem kabli. Pora obejrzeć kasetę.

***

Magik Kurricke, w białej koszuli i błyszczącej czarnej kamizelce, wychodzi na scenę w czymś, co wygląda na salę gimnastyczną liceum. Kamera nagrywa zza pleców skromnej publiczności; taśma jest kiepskiej jakości. Magik wywija chustami, obręczami i olbrzymimi kartami na oczach widzów, którzy ledwie zauważają jego obecność. Ciągły szmer ustronnych rozmów zagłusza jego żałosne żarty. Od czasu do czasu jakaś nastoletnia twarz nachyla się z boku, by łypnąć w kamerę.
W niezręcznej dwunastej minucie przedstawienia Kurricke znika za kulisami. Wraca po chwili, pchając przed sobą manekin w fotelu na kółkach. Siedzi ona jak kołek w szarej spódnicy i białej bluzce, z dłońmi złożonymi na podołku, jej łysa głowa lśni w scenicznym świetle.
Zatrzymując fotel na środku sceny, Kurricke kieruje pytanie do tłumu głosem słyszalnym, acz niezrozumiałym. Ktoś rzuca zmiętą kulkę papieru. Zatacza wysoki, powolny łuk, i nagle opada.
Nieporuszony taką reakcją Kurricke wyrzuca ręce szeroko na boki z okrzykiem, jakby zapowiadał numer lepszy niż swój.
Nic się nie dzieje.
Kurricke zapomniał o peruce manekina, która zwisa z haczyka za fotelem. Włosy są brązowe i bujne. Magik, zakłopotany, szybko pokazuje ją milczącej teraz widowni, a potem zarzuca na głowę kukły. Gdy włosy są już na swoim miejscu, Kurricke uskakuje do tyłu i powtarza szeroki teatralny gest. Tym razem jego krzyk jest wyraźny:
– Evelyn!
Manekin otwiera oczy. Magik – z wciąż uniesionymi rękami – dumnie uśmiecha się do widzów, którzy nie podzielają jego triumfalnego zachwytu. Za jego plecami Evelyn ledwie panuje nad swoim ciałem. Jej głowa wykręca się, jakby porażona. Wyrzuca nogi przed siebie i podciąga z powrotem, szorując piętami sceniczny parkiet.
Podstarzały magik uśmiecha się promiennie, jakby do ukochanej córki.
– Evelyn – mówi śpiewnie. – Evelyn, zatańczysz?
Ujmując ją za obie ręce, Kurricke podnosi ją z fotela i zachęca do zrobienia chwiejnego kroku naprzód.
Pauza. Przewiń.
Sam zsiada z kanapy, by przysunąć twarz bliżej drżącego obrazu w telewizorze.
Odtwórz.
Jej oczy otwierają się. Głowa obraca się. Kobieta niepewnie chwyta wyciągnięte ręce magika i wstaje. Krok. Zachwianie. Kurricke łapie ją, a jego usta są przy jej uchu. Szepce do niej? Obejmuje rękoma jej drobną talię. Evelyn przywiera do niego, ale jej oczy utkwione są w widowni.
Pauza.
Czy to był strach w jej oczach?
Przewiń. Odtwórz.
Evelyn osuwa się na Kurricke’a, zarzucając mu ramiona na szyję. Przytrzymuje ją. Usta ma przy jej uchu, a kolana ugięte, by udźwignąć jej ciężar. Jej oczy nad jego ramieniem są rozszerzone. Tak, boi się. A nawet więcej.
Tańczą – a raczej to Kurricke wlecze ją po scenie. Evelyn jest szokująco niezgrabna. Obrót – chwieje się. Wychylenie – wczepia się w niego, przerażona. Przedstawienie trwa już zbyt długo. Publika się niecierpliwi.
Gdy Kurricke w końcu sadza ją z powrotem na fotelu, ma przekrzywioną perukę. Magik poprawia ją i składa jej ręce na podołku. Odwracając ją na fotelu w stronę widowni, staje za nią, kładąc dłonie na jej ramionach.
– Evelyn, byłaś dziś wspaniała – oznajmia widzom. – Pomachasz na dobranoc tym miłym ludziom?
Evelyn zaczyna spoglądać w tył na niego, lecz magik kładzie dłonie na obu jej policzkach i odwraca jej głowę do przodu. Nadal promiennie uśmiecha się do publiczności. Macha, jakby pokazywał, czego oczekuje. Evelyn obraca sztywną dłoń w nieśmiałym, paradnym skinieniu.
W chwili, gdy jej ręka wciąż jest uniesiona, Kurricke przekręca jej głowę na bok tak, że ta spogląda nagle przez ramię. Jej ciałem targa wstrząs, a magik odrywa jej głowę od ciała. Ręce Evelyn opadają – pac – na boki. Nogi wierzgają spod spódnicy.
Słychać pojedyncze brawa, ale poza tym występ wywołał jedynie nerwową ciszę.
Kurricke kłania się, i raz jeszcze, choć aplauz już ucichł. Nachyla się za scenę, bo kurtyna się nie zasuwa. Unosi rękę, by zwrócić uwagę kogoś, kogo tylko on może widzieć. Nadal się uśmiecha – nadal macha – gdy kurtyna, niczym ściana czarnej wody, zamyka się wokół niego, by go pochłonąć.

***

Sam zamieścił anons na portalu ogłoszeniowym w Austin: Poszukuję usług nurka. Wymagane aparat i doświadczenie w eksploracji jaskiń. Zapłacę za poświęcony czas.

***

Sam wyszedł na zewnątrz, gdy czarny jeep brawurowo zaparkował tyłem na wąskim odcinku podjazdu obok śmietnika. Kierowca pchnął drzwi na oścież, zanim silnik zgasł. Mężczyzna, który wysiadł, łysy i nieuśmiechnięty, był starszy, niż Sam się spodziewał.
– David? – zagadnął Sam, przechodząc przez uschniętą trawę.
– A ty musisz być Sam.
Sam wyciągnął dłoń, którą David uścisnął mocniej, niż było trzeba. Sam wskazał ręką na dom.
– Jest w środku.
– No to zobaczmy – odpowiedział nurek, podnosząc plecak z tylnej skrzyni ładunkowej.
Sam już wcześniej ustawił dwie przenośne lampy robocze wokół włazu w piwnicy. Włączył je teraz, a jaskrawy blask dwóch pięćsetwatowych żarówek halogenowych wypalił cienie.
– Wygląda jak luk ratunkowy łodzi podwodnej – zauważył David. Właz o średnicy sześćdziesięciu jeden centymetrów przytwierdzono do betonowej podłogi dwunastoma nitami wielkości kciuka. Nurek podniósł wzrok. – Do czego to?
Nad włazem zawieszono układ krążków linowych przymocowanych od spodu do belki nośnej.
– To wszystko już tu było, kiedy się wprowadziłem – wyjaśnił Sam. Dostrzegł, że David zaraz zapyta, więc dodał: – Pięć dni temu.
Nie dając nurkowi szans na dalsze pytania, Sam przypadł na jedno kolano i obrócił pokrętło przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Spod spodu doszło głośne szczęknięcie ustępujących mechanizmów wewnętrznych. Zapierając się nogami, Sam pociągnął za właz, który otworzył się gładko na zawiasie i zablokował w przechylonej pozycji pod kątem stu dziesięciu stopni.
Wstał i odsunął się. Obaj stojący obok siebie mężczyźni wpatrzyli się w odmęt ciemnej wody.
– Wow – rzucił David beznamiętnie.
Sam pokiwał głową.
– Schron przeciwbombowy? – zapytał nurek.
Rozważywszy i odrzuciwszy ten pomysł już wcześniej, Sam sceptycznie wzruszył ramionami.
– Raczej nie. Brakuje drabinki.
David zmarszczył brew. Przyklęknął obok włazu i, przybliżając twarz do wody, głęboko wciągnął powietrze.
– Nie jest skażona. – Zamoczył palce i oblizał je. – Słona też nie.
Bez uprzedzenia zanurzył rękę w wodę, sięgając nie w dół, lecz pod podłogę. Sam patrzył, jak nurek obmacuje wszędzie dookoła, i ponownie, tym razem leżąc na brzuchu, z ręką po ramię w wodzie. Gdy podniósł się na kolana, wydawał się zaniepokojony. Sam domyślał się, że też miał taką minę po tym, jak spróbował zrobić to samo. Przewidując, dokąd zmierzają myśli Davida, podał mu trzonek miotły.
– Nie znalazłem boków – powiedział. – Już próbowałem, ale ty masz dłuższe ręce.
Chwytając miotłę za koniec, David wsunął ją do wody i poruszał nią w poszukiwaniu czegoś, co wskazywałoby na wymiary komory pod nimi. Gdy to nic nie dało, usiadł prosto i odłożył kij na bok, zdębiały.
– Trzonek miotły ma metr pięćdziesiąt trzy – podliczył Sam. – Moja ręka kolejne sześćdziesiąt jeden centymetrów. – Podszedł i stanął przy znaku, który nakreślił kredą dokładnie dwa metry czternaście centymetrów od krawędzi włazu. Wskazał na inne linie kredy w piwnicy, pokazujące obrys minimalnego obwodu komory. Nie zajmowała całej piwnicy, ale niewiele mniej.
David przyciągnął do siebie plecak i rozpiął go. Wyjął czarną maskę i światło podwodne. Przyciskając maskę do twarzy, zapalił światło i wsadził głowę pod wodę. Po chwili wynurzył się i zameldował:
– Nic. Nie widzę boków ani dna. Badałeś głębokość?
Sam pokazał Davidowi stupięćdziesięciometrowy zwój liny uniwersalnej i pięcioipółkilogramową kotwicę rzeczną, którą przywiązał do jej końca.
– Okręciłem ją wokół krążków – wyjaśnił. – A potem zwyczajnie opuściłem.
Nurek milczał wyczekująco.
– Ponad pięćdziesiąt siedem metrów – dodał Sam.
David zrobił wielkie oczy, patrząc na właz.
– Dziwne.
Sam podziwiał opanowanie nurka. Jego własna reakcja, gdy zorientował się, że jego śródmiejski dom podtrzymuje nad czeluścią jedynie piętnastocentymetrowej grubości kawałek betonu, wcale nie była taka obojętna.
– Teraz już chcę się po prostu dowiedzieć, co jest tam w dole.
– Dobra – odparł David rzeczowo. – Chodźmy po sprzęt.
Pięć minut później złożyli ekwipunek Davida przy włazie. Po okręceniu żółtej liny wokół krążka, rzucili kotwicę i pozwolili jej się zanurzyć. Krążek zgrzytał, lina rozwijała się, a tymczasem David zdjął podkoszulek i szorty-bojówki. Następnie wcisnął się w neoprenową piankę.
Gdy kotwica dosięgła dna, David obwiązał linę wokół pokrętła i wybrał luz. Po zawiązaniu węzła spojrzał na Sama.
– To dobry węzeł – rzekł. – Nie ruszaj go.
Z jednej ze swoich toreb wyjął zwój plecionej liny nylonowej i ręczne światło podwodne.
– Przypnę się do liny kotwicznej tutaj i zejdę po niej aż na sam dół. Na dnie przywiążę do niej to… – Potrząsnął zwojem liny. – … i zbadam, co jest dalej. Mam tylko jakieś dwadzieścia pięć minut czasu nurkowania, zanim zacznę się wynurzać, więc nie dotrę daleko.
Nurek narzucił na ramiona kamizelkę – obładowaną przyrządami pomiarowymi, tarczkami i wężami – i zapiął się. Miał zapasową sztukę wszystkiego. Siedząc na krawędzi z nogami w wodzie, wsunął nagie stopy w sztywne, czarne płetwy.
– Wyceluj te wielkie światła w wodę, gdy zejdę – poprosił David. – Jeśli wszystkie moje zgasną i stracę kontakt z liną kotwiczną, będą mi potrzebne, by się wynurzyć.
Lekko się odpychając, David opuścił się do wody nogami naprzód.
– Butle.
Sam opuścił je do wody jedna po drugiej, a David przyczepił je do mocowań pod ramionami, gdzie zwisały jak para dziwacznych skrzydeł. Wskazał kciukiem na swoją torbę.
– Jest tam książeczka z paroma nazwiskami i numerami. Byłbym wdzięczny, gdybyś ich powiadomił, co się stało, gdybym nie wrócił.
– Wyluzuj – dodał, gdy Sam zaniemówił z wrażenia. – Moja śmierć dla nikogo nie będzie zaskoczeniem. – Uniósł aparat, bezpiecznie zamknięty w przejrzystej obudowie. – Popływam sobie, rozejrzę się, cyknę parę fotek. Nawet nie zdążysz zatęsknić.
Włożył maskę i wsadził automat oddechowy do ust. Potem zniknął w ciemnej wodzie. Mrok pochłonął jego zanurzające się światła o wiele szybciej, niż Sam by pomyślał.

***

Czterdzieści pięć minut później syk pękających bąbelków zapowiedział powrót Davida. Po wypłynięciu zdjął maskę i aparat tlenowy.
– Co znalazłeś? – zapytał Sam od razu.
David uniósł butlę nad wodę, Sam chwycił ją i odstawił na bok. I drugą zaraz potem.
Nurek, wygięty w pozycji siedzącej, wydźwignął się z włazu. Skinął głową na swoją torbę, sięgając rękami do płetw, żeby je zdjąć.
– Podaj mi wodę, co?
Sam podał mu plastikową butelkę, a potem patrzył, jak nurek odkręca zakrętkę i pociąga głęboki łyk.
– Co jest tam w dole? – zapytał ponownie.
David przeciągnął ręką po łysej głowie i uniósł aparat.
– Będzie łatwiej, jak po prostu ci to pokażę.

***

David siedział wyprostowany pośrodku kanapy naprzeciw laptopa Sama stojącego na stoliku. Sam przycupnął z boku.
– To czterdzieści dziewięć metrów – tłumaczył David.
W większości ciemny obraz przedstawiał krąg światła na czymś, co wyglądało na zamulone zbocze.
– Kotwica uderzyła tutaj – relacjonował nurek, dotykając ekranu na początku długiego wyżłobienia w mule. – A potem ześliznęła się w tę stronę. – Przesunął palcem po rowku na skądinąd gładkiej powierzchni do krawędzi nieoczekiwanej przepaści. Ledwie widoczna żółta lina kotwiczna niknęła w mroku.
– To jakieś trzy metry nad tą formacją – zauważył David.
Sam nie zdążył jeszcze przetrawić słowa „formacja”, gdy nurek stuknął w klawiaturę.
Następne zdjęcie: przejrzysta, ciemna woda i mrok napierający ze wszystkich stron; kotwica spoczywająca w kilku centymetrach czarnego mułu, żółta lina wychylona ku powierzchni.
– Przywiązałem się przy kotwicy i rzuciłem racę, na wszelki wypadek.
Następne zdjęcie: framuga bez drzwi w ścianie bez wyrazu. Obok niej okno podwójne bez szyb wychodzące na ciemny pokój, ledwie widoczna krawędź kominka na samej granicy światła.
– Co to? – Sam dotknął niewyraźnej smugi w pokoju, prawie poza zasięgiem latarki.
David odpowiedział kolejnym zdjęciem: o wiele większym zbliżeniem. Na prostym drewnianym krześle w poza tym pustym pokoju siedziała postać. Ręce złożone na podołku, twarz zwrócona ku pustej framudze drzwi na przeciwległej ścianie. Nie miała ubrań ani włosów. Nie mogli dojrzeć jej twarzy.
Sam odchylił się na oparcie.
– Wpłynąłeś do środka?
– Wsadziłem aparat przez okno.
– To manekin – zauważył Sam, znów się nachylając.
– Wszystkie te zdjęcia są z pierwszego domu. Tego tuż pod nami.
– Pierwszego? – zdziwił się Sam, spoglądając na nurka.
Wpatrując się w ekran, uświadomił sobie, że David uważnie mu się przygląda. Gdy zorientował się, że zakrywał usta ręką, odsunął ją i skinął na laptop.
– Dalej.
David przerzucił szybko szereg zdjęć, wyświetlając każde tylko przez kilka sekund. Były na nich puste pokoje i rozdęte meble, klatki schodowe prowadzące w mrok. I manekiny. Niektóre siedziały, inne leżały. Jeden z nich stał przy oknie, drugi pochylał się z rozstawionymi nogami w ciemnym kącie zatopionego pokoju.
– To mi się nie podobało – wyjaśnił nurek. – Czułem się jakoś dziwnie.
Zanim Sam zdążył odpowiedzieć, David odchrząknął.
– Kończyła mi się już mieszanka, więc zacząłem wracać. Pomyślałem, że zanim wypłynę, zrobię jeszcze parę zdjęć w tym pierwszym domu, tym tuż pod nami. Że może dostanę się do środka.
David stuknął klawisz. Krzesło było puste.
Sam odchylił się, ale to była zbyt mała odległość. Podnosząc się z kanapy, przeszedł kilka metrów, zanim zorientował się, że nie miał dokąd iść.
– W pierwszej chwili pomyślałem, że pomyliłem domy – podjął nurek. – Ale widziałem błysk mojej racy i cały czas trzymałem się liny kierunkowej. Więc popłynąłem naokoło.
Sam patrzył zza kanapy z założonymi rękami.
Raca, jaskrawy strzęp rażącego światła, oświetlała szeroki odcinek mułu na kolejnym zdjęciu. Przy racy, w połowie zagrzebana, była kotwica. Z niej ku powierzchni unosiła się żółta lina. A tam, obok kotwicy, widać było sylwetkę stojącej postaci.
– Nie ruszał się – powiedział David. – Raczej jakby ktoś go przeniósł. Jakby ktoś zjawił się po mnie i po prostu… go tam przeniósł.
Na kolejnym zdjęciu było większe zbliżenie, ale nie bardziej wyraźne.
– Bliżej już nie chciałem podpływać – oznajmił nurek. – Widziałem już dość i kończył mi się gaz, więc wyniosłem się stamtąd. Puściłem linę i popłynąłem do liny kotwicznej jakieś cztery i pół metra wyżej.
Ostatnie zdjęcie David wykonał może sześć metrów w górę liny kotwicznej, spoglądając pod siebie. Niżej światło racy zdawało się miażdżone przez ciężar otaczającej ją ciemności. Nawet z tej odległości, nawet w tym mroku, Sam dostrzegł, że smuga ludzkiego kształtu złapała linę kotwiczną i uniosła wzrok, podążając nim za wypływającym nurkiem.

***

Sam zaciągnął kufer na wprost Davida i przykucnął przy nim.
– Znalazłem to na strychu – wyjaśnił. Uniesione wieko ujawniło kasety i notatniki. – Poprzedni właściciel był magikiem scenicznym. To wszystko jego.
Sam, widząc, że dla Davida to nie miało znaczenia, podniósł pierwszy notatnik z wierzchu. Otwierając go na jednej z zaznaczonych przez siebie stron, przeczytał na głos:
Nie ma tu nic do jedzenia. Wybrały najsłabszego spośród siebie, żeby go pożreć. Czy to znaczy, że ich świat jest imitacją naszego? A może to my naśladujemy ich? Kto jest wyższą istotą: stworzenie, które jest dokładnie takie, jakim się wydaje, czy my, którzy kryjemy się trwożliwie za ułudą uprzejmości? Czy warstwy fałszu czynią nas bardziej ludzkimi, czy mniej?
Wyobraźmy sobie, że lepię prymitywnego człowieka z grudki błota. Mogę nauczyć go tańczyć i gwizdać. Mogę nauczyć go mówić. Jestem próżny, więc ubiorę go na swoje podobieństwo. Jego guziki zawsze będą wypolerowane, a jego mankiety czyste. Nauczy się uśmiechać i śmiać. Ale do jakich niedosiężnych wyżyn by nie aspirował, zawsze będę znał jego sekret – nawet jeśli sam o nim zapomni. Jest taki jak mój: pod naszymi maskami jesteśmy jedynie kupą błocka.
Gdyby nas, którzy mienimy się tak wspaniałymi, odarto do samej naszej istoty, czy bylibyśmy inni? Nie sądzę. Prawdziwe są tylko błoto i ślina. Reszta to maski i kłamstwa, narzucane warstwa po warstwie.
– On coś wiedział – stwierdził Sam ze zdecydowaniem. – Nie przeczytałem, nie obejrzałem jeszcze wszystkiego. Ale gdzieś tu musi być coś, co tłumaczyłoby to. – Stuknął palcem w laptop.
Sam zauważył, że David wciąż jest nieprzekonany, więc włączył telewizor i włożył pierwszą kasetę do kamery.

***

Gdy kurtyna opadła, Sam poczuł ponurą satysfakcję na widok oniemiałej miny kolegi.
– Ten manekin… – wybąkał David.
– Na strychu było ich więcej.
David poruszył się niespokojnie.
– A teraz gdzie są?
– W śmietniku. W kawałkach.
– Ale czy one… znaczy, myślisz, że on brał je tam z dołu?
– Skądś musiał je brać.
Sam widział, że David się zastanawia. Po chwili starszy z nich przeniósł wzrok na kufer. Rozgarniając warstwy notatników, dokopał się do kaset 8 mm pod spodem.
– Co jest na pozostałych?
– Więcej tego samego.
David podał jedną Samowi.
– Pokaż.

***

Na oglądaniu taśm zeszło im całe popołudnie. Obaj zgadzali się, że Kurricke był w najlepszym razie średnim magikiem. Przewijali jego występy do chwili pojawienia się Evelyn.
Na wcześniejszych nagraniach Evelyn nie potrafiła choćby wstać z fotela. Ręce drgały jej na podołku, głowa wykrzywiała się bezradnie – epileptyczna parodia. W trakcie jednego z pokazów spazm zrzucił ją z fotela. Wyginając plecy, bębniła piętami w scenę. Podczas późniejszych występów zostawała na fotelu, reagując na proste komendy. Na koniec tych przedstawień dumnie uśmiechający się Kurricke unosił jej rękę, by pomóc jej pomachać. Raz, po tym, jak Kurricke pomógł jej wstać i odsunął się, by nagrodzić ją brawami, nagły atak zwalił ją z nóg. Kiedy uderzyła w podłogę, jedno z jej ramion odpadło, ale nie przestała machać. Widzowie byli przerażeni.
Z czasem Evelyn stała się mniej nieporadna. Jak dziecko uczące się chodzić, zataczała się na sztywnych nogach po scenie, próbując uchwycić się dopingującego ją magika. Na jednym pokazie zatańczyła solo nieporadny numer w świetle reflektorów, wyglądając jak makabryczna marionetka naturalnej wielkości szarpana za pomocą niewidocznych sznurków. Na zakończenie wykonała niezdarny ukłon i posłała widowni całusa. Zza kurtyny wyszedł Kurricke, szczerząc się, machając, uśmiechając – dumny showman. Evelyn usiadła posłusznie na fotelu, nie odzywając się, a on odkręcił jej głowę i uniósł, żeby wszyscy mogli zobaczyć.

***

Sam oderwał kawałek zimnej pizzy od pudełka na blacie, nie mogąc zdecydować, czy woli taką, czy odgrzaną. Zegar na kuchence wskazywał dwudziestą trzecią trzydzieści siedem.
– Posłuchaj tego – zawołał David z salonu.
Sam rzucił zimną pizzę na brudny talerz i zaniósł go do pokoju. David miał otwarty na kolanie jeden z notatników Kurricke’a. Wertowali je, oglądając taśmy, i czytali sobie nawzajem co bardziej interesujące fragmenty.
David poczekał, aż Sam usiądzie, a potem przeczytał:
„Ale się wystrzegaj spożywania krwi” – przestrzegał Jahwe Swój lud – „bo we krwi jest życie”.
To zakazany owoc, to spożywanie ciała i krwi. A mimo to Chrystus dał Swoją uczniom, a oni ją pili. Dał im też Swoje ciało, a oni je jedli.
Wiemy, co stało się z tymi nieszczęśnikami w rajskim ogrodzie, gdy zjedli to, czego nie powinni. Wiemy też, co stało się z uczniami, gdy brali i jedli wszyscy swego Chrystusa. A co, jeśli to On zjadłby ich ciało? Co, jeśli to On skosztowałby ich krwi?
Przeczytałem gdzieś, że prawdziwe zło to usilna próba wzniesienia się na wyższy poziom. Czyż nie taki był grzech Lucyfera i wszystkich tych aniołów omamionych przez niego? Był, gdyż tron Boski jest tak wysoko nad aniołami, jak one nad ludźmi. Porwał się na Niebo, by zdobyć to, co do niego nie należało, a jego kara była straszliwa. Dla niego i dla nas. To samo można powiedzieć o ludziach z Babel i ich obrazoburczej wieży.
Przesłanie jest jasne: wznoszenie jest zabronione.
Ale co z darem wniebowstąpienia? Czyż Chrystus nie obiecał go Swoim wyznawcom? Miejsca w lepszym świecie na górze? Pozycji, do której nie jesteśmy stworzeni, lecz do której dopiero trzeba nas przygotować. Owoc, który trzeba skosztować, jest taki sam, jaki był zawsze. We krwi jest życie. Spożywaj ciało. Upodobnij się do Mnie.
Jeśli prawdziwe zło to dążenie do wzniesienia się tam, gdzie to niedozwolone, to czym zatem jest prawdziwa boskość? Musi być odwrotnością: dobrowolnym zstąpieniem. To również zgadza się z chrześcijańską doktryną. Czyż Chrystus nie zstąpił do nas z lepszego świata na górze? I czyż nie uznano tego za dobre? Tak, zstąpił i było to dobre.
Pijcie, to moja krew.
Jedzcie, to ciało moje.
Te symbole to więcej niż metafora. To rzeczywistość. A reguły muszą być takie same, niezależnie od kierunku ruchu. Owoc to krew, krew to życie.
A zatem jej wzniesienie to dobro. Mój dar dla niej.
Co do mojego zstąpienia – ona nie ma krwi, ale ma ciało, albo coś w tym rodzaju. Czy to wystarczy?
Zobaczymy.

***

Sam, pozbawiony apetytu, odstawił talerz z nietkniętą pizzą na stolik.
– Mam już dość tego na dzisiaj.
David zerknął na swój zegarek.
– Chcę zejść tam znowu – oznajmił. – Jutro.
– Nie mówisz poważnie.
– Powinniśmy zrobić więcej zdjęć. Zebrać dowody. Przywiozę trochę próbek.
– Próbek? Próbek czego? I jakie dowody?
– Chcesz, żeby ludzie pomyśleli, że ci odbiło?
– Nie.
– No to zrobimy zdjęcia. Zbierzemy dokumentację.
Sam potarł twarz.
David wyciągnął wypchany portfel z tylnej kieszeni. Wysuwając złożony czek, który wcześniej dostał od Sama, przedarł go na pół i położył kawałki na stoliku. Poklepał je dwoma palcami.
– Nie powinniśmy tak tego zostawiać – powiedział. Potem dźwignął się z kanapy, trzymając w ręku jeden z notatników magika. – Mogę wziąć kilka ze sobą? Pewnie i tak nie zasnę.
Sam machnął ręką, że się zgadza.
Przy drzwiach David spojrzał za siebie.
– Słuchaj, nie, żebym mówił ci, co masz robić, okej? Ale myślę, że nie powinieneś dziś tu zostawać. To chyba niezbyt bezpieczne.
Tylko chwilę zajęło Samowi odhaczenie wszystkich znajomych w okolicy, a do żadnego nie chciał dzwonić o północy, żeby przyznać się, że boi się sam spędzić noc.
– Przekimaj się u mnie – zaproponował David. – Mam dużą kanapę.
Sam zawahał się.
– Mam piwo – zachęcał nurek.
Sam zaśmiał się mimowolnie.
– Nic mi nie będzie. Jedź, zobaczymy się jutro.
– Z samego rana, okej?
– Z samego rana – zgodził się Sam.

***

Sam odważył się przejść przez długi korytarz do głównej sypialni tylko po to, by wziąć koc i poduszkę, które zaciągnął z powrotem do kanapy. Tam czuł się pewniej i sądził, że to wrażenie zawdzięczał bliskości lodówki.
O drugiej piętnaście zawibrował jego telefon.
– Pomyślałem, że może jeszcze nie śpisz – usprawiedliwił się David.
– Spałem.
– Musisz to usłyszeć. On używał wyciągarki.
Sam położył stopy na podłodze, a czoło oparł o rękę.
– Tej w garażu – ciągnął David. – I krążków. Opuszczał hak na końcu łańcucha, czaisz? Zostawiał go tam na wiele dni. Łowił.
Sam słyszał szelest stron po drugiej stronie.
– I złowił Evelyn. Zaplątała się w łańcuch. Tylko że na początku to nie była Evelyn – tylko kawałek twardej gliny w kształcie człowieka. Dopiero później nazwał ją Evelyn. Słyszysz?
– Kładłeś się w ogóle?
– Nie sypiam dużo.
– Coś jeszcze?
– To wszystko. Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć.
– Doceniam. Ale może odłóż czytanie do jutra.
– Dobra.
Potem się rozłączył.
Wiedząc, że nie zaśnie ponownie, Sam włożył kasetę, a potem poszedł do kuchni po szklankę mleka i resztki pizzy. Przeżuwał twarde ciasto, gdy z salonu odezwał się znajomy głos Kurricke’a.
– Tym zatrzymujesz – instruował magik. – Już ci pokazywałem. Wiesz, jak się to obsługuje.
Sam wypluł półprzeżute ciasto do kosza i podszedł do drzwi. Telewizor pokazywał nieruchome ujęcie piwnicy i otwartego włazu.
Kurricke wszedł w kadr powłócząc nogami, tyle że nie był to ten sam magik, którego Sam zapamiętał. Włosy tego mężczyzny powypadały całymi kępami. Skórę miał koloru wosku i poruszał się sztywno, wysilając się przy każdym kroku.
Przystając przy włazie, odwrócił się do kamery. Od razu stało się jasne, że coś jest nie tak z jego twarzą. Jej mięśnie były napięte, skóra niemal idealnie gładka. Unosząc ręce, ukazał sczepione ze sobą palce.
Stał tam przez długą chwilę, jakby zapomniał, co tu robi. Potem sięgnął niezgrabnymi dłońmi do guzików koszuli.
– Pomóż mi – poprosił, podnosząc wzrok do kamery.
Przestając szarpać się z guzikami, magik zbliżył się do kamery, aż wyszedł poza kadr. Przez długi czas słychać było jedynie szelest ubrań, ciężkie oddechy i niecierpliwe szepty.
Gdy doczłapał z powrotem do włazu, był nagi. Cała jego skóra lśniła, bezwłosa. Stracił genitalia. Ktoś – może on sam – owiązał pas z obciążeniem wokół jego bioder.
– Mój ostatni numer – poinformował kamerę, z trudem klękając przy włazie. – W samo sedno, co? Do źródła. Wrócę, jeśli zdołam. Czeka nas tworzenie światów.
Przechylając się, zniknął ze stłumionym pluskiem.

***

Prawie nie oddychając w ciszy, która nastała, Sam obserwował właz na ekranie. Coś uderzyło w kamerę, i Sam wzdrygnął się, zapomniawszy, że ktoś jeszcze ogląda to z nim. Nachylił się, czekając, czy ona się pokaże. Kamera znów poruszyła się, zdjęta ze statywu. Piwnica pochyliła się i zawirowała. Potem – ciemność.
Sam wcisnął pauzę i siedział w spokojnym półświetle salonu. W pokoju na tyłach zaskrzypiała deska. Zastukało okno. Sam wstał, żeby upewnić się, że drzwi do piwnicy są bezpiecznie zamknięte, potem wrócił na kanapę. Miał ochotę wynieść się z tego domu, lecz odległości wydawały się zbyt wielkie, puste przestrzenie między nim a gdziekolwiek indziej zbyt groźne. Zaczął przewijać taśmę do tyłu i podciągnął koc pod brodę. Powiedział sobie, że doczeka do świtu, a potem odjedzie i już nigdy nie wróci, ale zasnął, zanim kaseta zatrzymała się na początku. Ocknął się na krótko, gdy zaczęła odtwarzać się od nowa. Poświata telewizora, wraz z delikatnym hurkotem-terkotem kamery, dodawały otuchy, więc ściszył głos i pozwolił jej grać.
Gdzieś w półśnie otworzyły się drzwi.

***

Stała przy telewizorze, gdy Sam się obudził, zapatrzona w stary numer Kurricke’a odtwarzany w ciszy. Jej peruka była przekrzywiona, sukienka założona tyłem naprzód i na drugą stronę. W pierwszej chwili Sam pomyślał, że ktoś zrobił mu koszmarny żart, wyjmując części ze śmietnika i składając je w salonie.
Zrzucił koc i wcisnął się w kąt kanapy. Stłumił panikę, gdy odwróciła się całym ciałem do niego.
Czas od chwili rozstania z magikiem nie był dla niej łaskawy. Kawałki grubej skóry wyschły, popękały i złuszczały się z jej twarzy i ramion. Oczy przypominały martwe ślepia wypchanych zwierząt. Z niewprawnym wysiłkiem zgięła ramię na wysokość pasa i wycelowała je w telewizor, okręcając cały tułów. Głowa przechyliła się na bok w mechanicznym geście pytania.
– Odszedł – wydusił Sam.
Nie odrywała oczu od telewizora, śledząc Kurricke’a, gdy ten dziarskim krokiem wyrzucał w powietrze kolorowe chusty. Nie chcąc znów zwracać na siebie uwagi, Sam patrzył, jak kukła obserwuje magika. Nie była całkiem nieruchoma – jej ramiona poruszały się drobnymi skokami, jakby chciały naśladować zamaszyste gesty magika.
– Ty jesteś Evelyn.
Jej głowa odwróciła się do niego. Usta, które Samowi wydawały się zaślepione, rozsunęły się, wydobywając gardłowy charkot. Uniosła obie ręce w proszącym geście. Palce miała złączone, nadgarstki nieruchome. I z tak uniesionymi rękami runęła przed siebie.

***

Była szósta rano, gdy jeep Davida skręcił w cichą ulicę i wpadł na podjazd. Sam podniósł się z krawężnika po drugiej stronie ulicy i podszedł do auta.
– Co się stało? – zapytał David, wysiadając z jeepa.
Znaleźli ciało Evelyn u podnóża schodów w piwnicy. Jedno z jej ramion odpadło, lewa noga wygięła się do tyłu w kolanie. Posiłkując się sprawną ręką, doczołgała się kilka metrów w stronę zamkniętego włazu. Teraz jej dłoń drapała słabo o podłogę, a nogi kopały daremnym ruchem zmiażdżonego zwierzęcia. Na dźwięk kroków na schodach uniosła głowę, by wydać z siebie zduszone, głuche, krtaniowe charczenie. Jeśli była to próba komunikacji, jej zdolność mówienia była jeszcze bardziej ograniczona niż ciało.
Stojąc nad nią, Sam zdał sobie sprawę, że zaczyna czuć do niej odrazę za to, że jest taka kaleka, za kurczowe trzymanie się życia w miejscu, do którego nigdy nie pasowała, za to cierpienie, przez które czuł, jakby wyrządził jej jakąś wielką krzywdę. Nienawidził jej za to, że była taka potrzebująca, i że nie było już dla niej ratunku. Podniósł wzrok i zobaczył, że David wciąż stoi na najwyższym stopniu.
– Będę potrzebował twojej pomocy – uprzedził go Sam. Podszedł do stojących halogenów, żeby je podłączyć, i oślepiające światło odpędziło cienie. Gdy uniósł właz, Evelyn zaczęła wydawać inne odgłosy, wysoki, zawodzący jęk przerywany rwanymi samogłoskami i ostrymi warkotami. Stanął znów nad nią z Davidem i zauważył, że próbuje dotknąć sandałów na stopach nurka.
Widzieli wnętrze jej tułowia przez otwór po oderwanej w ramieniu ręce. Była wypełniona lekką, gąbkowatą tapicerką. Będzie lekka. Sam tak naprawdę wcale nie potrzebował pomocy. Po prostu nie chciał robić tego sam.
Chwycił Evelyn pod ramiona i poczekał, aż David uniesie jej nogi. Nadal lekko się obracała, gdy wrzucili ją we właz. Przechyliła się na bok, jej spódnica rozłożyła się i oplotła jej pozostałe kończyny. Obracała się wolnym, sennym ruchem. Ramię uniosło się z wody, ciągnąc za sobą nasiąkniętą tkaninę sukienki jak wodorosty. Sam nie był pewien, ale zdawało mu się, że próbuje chwycić się krawędzi.
Przyniósł łopatę, by wepchnąć ją pod wodę.
Długo po tym, jak zatopiła się w mroku, Sam stał w miejscu, niepewny, czego się teraz spodziewać. Po jakimś czasie zamknął właz i przekręcił pokrętło, aż się zablokowało. Otarł twarz rękawem. Gdy odwrócił się, by podziękować Davidowi – by powiedzieć mu, że powinien już iść i nie wracać – odkrył, że jest sam.

***

Przez następne dni Sam przeczytał każdy z notatników Kurricke’a. Ułożył je chronologicznie, na ile mógł, a potem przeczytał od początku. Studiował je. Z czasem zaczął rozumieć, co magik zrobił dobrze, a gdzie zbłądził. Wyciągnął naukę z jego błędów i przyrzekł sobie, że ich nie powtórzy.
Pewnego dnia przeczytał:
Właz nigdy nie był potrzebny. Wyjście można znaleźć wszędzie. Zawsze istniało tak wiele innych dróg: obrazy, muzyka, książki. Przede wszystkim książki. Wszędzie można znaleźć drzwi, a tam, gdzie jeszcze ich nie ma, tworzymy je. Tak beztrosko stwarzamy światy, a potem zostawiamy je własnej niedoli. Tak mało o nie dbamy, bo to nie my cierpimy wskutek naszej lekkomyślności.
Słyszałem kiedyś argument, że Bóg stał się człowiekiem po to, żeby nikt nie mógł Mu zarzucić, że jest obojętny wobec Swojego stworzenia. Wszedł w naszą skórę, jak to mówią. Czym zatem my musimy się stać, by zrozumieć Jego? Jak mamy wejść w Jego skórę? Bóg zstąpił na ziemię i wciąż kochał. Czy tego samego wymaga się od nas?
Oskarżamy Boga o zaniedbanie, ale czy sami jesteśmy łaskawsi dla naszego stworzenia? Albo dla jakiejkolwiek żywej rzeczy, która ma nieszczęście podlegać naszej władzy? My, hipokryci, wygrażamy pięściami Niebu. Ale gdybyśmy mieli stworzyć świat i rządzić ludem, czy poradzilibyśmy sobie lepiej?

***

Sam zamknął dziennik i spojrzał na jego wytartą okładkę. Używał zdjęcia magika i Evelyn jako zakładki, ale teraz je wyjął.
– Poradzę sobie lepiej od ciebie, J. Kurricke – zadeklarował. Przedarł zdjęcie na pół, zostawiając tylko Evelyn.

***

David wrócił do domu przy Enfield trzy tygodnie później. Wynajęty śmietnik zniknął, trawnik był nieskoszony. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Drzwi do garażu opierały się próbom otwarcia, ale te do domu były niezamknięte.
– Sam! – zawołał.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, wszedł do środka. Jego but zapadł się z chlupotem w zalanym dywanie. Zauważył wtedy zapadający się sufit i ściany usiane pęcherzykami wody. Gęste powietrze przesiąkło wilgocią. Na kufrze magika znalazł notatnik napęczniały od wody. Dwie trzecie stron pokrywało rozmyte pismo. Jedynie ostatnia strona pozostała czytelna.
Minęło wiele lat od zniknięcia Obcego, gdy dzieci z wioski zaczęły opowiadać o wysokim nieznajomym mieszkającym nad rzeką. Miał oczy pełne światła i oczarowywał je darami z plastrów miodu i pereł. Kobiety i mężczyźni z wioski – jak długo by nie szukali – nie mogli trafić na jego ślad i szybko zrozumieli, że nie zdołają, póki sam tego nie zechce.
Co noc tego barwnego lata Evelyn szła sama nad brzeg rzeki, by na niego poczekać, aż pewnego wieczoru po dotarciu na miejsce znalazła go, wyłaniającego się z płycizn. Jego ramiona były jak bycze, jego oczy jak gwiazdy. Uśmiechał się przyjaźnie.
– Ty jesteś Evelyn – rzekł do niej.
– A jak ja mam cię nazywać, Panie?
– Tutaj znać mnie będziesz pod imieniem Samael.
Evelyn uklękła przed nim.
Samael ujął jej delikatną brodę w dłoń i uniósł jej twarz do góry.
– Gdy odszedłem, byłaś raptem dziewczynką.
– Ale teraz jestem kobietą, Samaelu.
I tak Samael został jej królem, a ona jego królową. Z czasem dzielił z nią wszystkie cuda tego świata, cuda powolne jego rozkazom.

Fot. główne. Jakub Jan Nanista – unsplash.com

Next Post

Previous Post

© 2025 Marcin Zwierzchowski

Theme by Anders Norén

Zoofilia - BestialityPorn - DogFuckПриглашаем на Порноболт за русским порноalbaneza - xnnx - rwdtube