Oscarowy faworyt Yorgosa Lanthimosa (scen. Tony McNamara, na podst. powieści Alasdaira Greya) faktycznie jest tak dobry, jak wszyscy głoszą. I też – tak, jest tak dziwaczny, jak wszyscy głoszą.
Zaczyna się od dra Godwina Baxtera, pieszczotliwie zwanego „God”, który stanowi połączenie Frankensteina i potwora Frankensteina – to ekscentryczny naukowiec, nie znający granic w badaniu ludzkich i zwierzęcych ciał. Jego dom pełen jest hybryd świń i kurczaków czy kaczek i owiec, pozszywanych ze sobą i ożywionych za pomocą stworzonej przez niego aparatury. Najbardziej niezwykłym stworzeniem w tym domu jest jednak Bella, czyli tak jakby córka Godwina, zdająca się być fizycznie dorosłą kobietą, a psychicznie kilkuletnim dzieckiem.
To wstęp do historii, której – zaręczam – dalszego ciągu nie jesteście w stanie przewidzieć. Unikając opisów fabularnych, „Biedne istoty” to opowieść o tym, jak Bella poznaje świat, oraz ludzi, we wszystkich jego aspektach, od tych bardziej hedonistycznych, po mroczne. Nakłada się na to jednak wrażliwość Lanthimosa, więc ten świat jest dodatkowo… jakiś dziwny. Z jednej strony chodzi o przesycenie kolorów, z drugiej niesamowitą architekturę i technologie – w tle filmowej fabuły rozgrywa się inna, niewypowiedziana opowieść o świecie będącym naszym światem, ale odbitym w jakimś zakrzywionym zwierciadle.
Wszystko to jest natomiast areną dla popisów aktorskich Willema Dafoe’a (dr Godwin Baxter), Marka Ruffalo (absolutnie cudowna rola dupka-podrywacza, Duncana) i rzecz jasna Emmy Stone, która jako Bella olśniewa, bawi, zaskakuje i imponuje aktorską odwagą (Lanthimos wymaga tu od niej wiele).
Yorgos Lanthimos, po również wspaniałej i również obsypanej nominacjami do Oscarów (i ostatecznie jedną statuetką, dla Olivii Coleman) „Faworycie”, tym razem wraca do swoich dziwniejszych filmowych początków i serwuje nam historię pokręconą, absurdalnie zabawną i nieustannie zaskakującą. Co jednak szczególnie doceniam w „Biednych istotach”, to wiarę w widownię – wiarę, że pod tym wszystkim, co w tej opowieści krzykliwe, dostrzeżemy złożoną i nie wyrażoną wprost opowieść o relacji władzy w związkach damsko-męskich, jak również historię dojrzewania i mentalnego wyzwolenia Belli.
Mając za sobą „Przesilenie zimowe”, nie mogę wskazać „Biednych istot” jako według mnie najlepszego z nominowanych w tym roku do Oscarów filmów. Ale jest blisko. Przede wszystkim zaś – cieszę się, że tak różne filmy mogą istnieć obok siebie, że kino daje nam taką różnorodność wrażliwości. I cieszę się, że są wciąż ludzie, którzy gdy Yorgos Lanthimos streszcza im swoje popierdzielone pomysły na kolejne fabuły, dają mu pieniądze i pozwalają biegać swobodnie po łące kreacji.